sobota, 25 stycznia 2014

Rozdział 3

Kate szaleje z radości.
– Ale co on robił u Claytona? – Jej ciekawość aż emanuje z telefonu. Znajduję się właśnie w czeluściach magazynu, starając się udawać obojętność.
– Akurat znalazł się w okolicy.
– Uważam, że to zbyt duży zbieg okoliczności, Ana. Nie sądzisz, że przyszedł, aby się z tobą spotkać?
Serce podskakuje mi na tę myśl, ale to krótkotrwała radość. Nudna i rozczarowująca rzeczywistość jest taka, że przyjechał tutaj w sprawach służbowych.
– Odwiedzał wydział rolniczy WSU. Sponsoruje jakieś badania – mamroczę.
– No tak. Przekazał na rzecz wydziału dwa i pół miliona.
O kurczę.
– Skąd wiesz?
– Ana, jestem dziennikarką i sporządzam właśnie sylwetkę tego człowieka. Wiedza na ten temat to mój obowiązek.
– Okej, Carlo Bernstein, nie gorączkuj się tak. No więc chcesz te zdjęcia czy nie?
– Pewnie, że chcę. Pytanie, kto je zrobi i gdzie.
– Możemy jego zapytać gdzie. Mówił, że zatrzymał się w okolicy.
– Możesz się z nim skontaktować?
– Mam numer jego komórki.
Kate aż się zachłystuje.
– Najbogatszy, najbardziej nieuchwytny i tajemniczy kawaler w całym stanie Waszyngton ot tak dał ci numer swojej komórki.
– Eee... tak.
– Ana! Podobasz mu się. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości – oświadcza zdecydowanie.
– Kate, on jedynie próbuje być miły. – Ale nawet gdy wypowiadam te słowa, wiem, że to nieprawda. Christian Grey nie bawi się w bycie miłym. Uprzejmym – może. A cichy głosik szepcze: „Być może Kate ma rację”. Swędzi mnie skóra na myśl, że może, takie maleńkie „może”, jednak mu się podobam. Bądź co bądź powiedział, że cieszy się, iż to nie Kate przeprowadziła z nim wywiad. Obejmuję się radośnie ramionami i kołyszę z boku na bok, przez krótką chwilę ciesząc się ewentualnością, że mu się podobam. Kate sprowadza mnie jednak na ziemię.
– Nie wiem, kto zrobi te zdjęcia. Levi, z którym normalnie współpracujemy, nie może. Wyjechał na weekend do domu do Idaho Falls. Wkurzy się, kiedy się dowie, że stracił okazję cyknięcia fotki jednemu z największych przedsiębiorców w kraju.
– Hmmm... No a José?
– Świetny pomysł! Ty go poproś, dla ciebie zrobi wszystko. Potem zadzwoń do Greya i dowiedz się, gdzie chce zrobić te zdjęcia.
– Kate w stosunku do José zachowuje się irytująco nonszalancko.
– Myślę, że to ty powinnaś do niego zadzwonić.
– Do kogo, José? – pyta drwiąco.
– Nie, Greya.
– Ana, to ciebie coś z nim łączy.
– Łączy? – pytam piskliwie. – Ledwie go znam.
– Ale przynajmniej znasz. I wygląda na to, że on ma ochotę poznać cię bliżej. Po prostu do niego zadzwoń. – Po tych słowach rozłącza się.
Czasami zachowuje się strasznie apodyktycznie. Marszczę brwi i pokazuję mojej komórce język.
Właśnie wysyłam José esemesa, kiedy do magazynu wchodzi Paul. Szuka papieru ściernego.
– Mamy sporo klientów – mówi bez uszczypliwości.
– Eee, sorki – bąkam i odwracam się, aby wyjść.
– No więc skąd znasz Christiana Greya? – Paul stara się mówić w sposób nonszalancki, ale nie bardzo mu to wychodzi.
– Musiałam przeprowadzić z nim wywiad do gazety studenckiej. Kate się rozchorowała. – Wzruszam ramionami, udając obojętność. Ze mnie także jest kiepska aktorka.
– Christian Grey u Claytona. To ci dopiero – prycha zdumiony Paul. Kręci głową. – A tak z innej beczki, to masz ochotę wieczorem wybrać się na drinka albo coś w tym rodzaju?
Zawsze, gdy przyjeżdża do domu, chce się ze mną umówić, a ja zawsze odmawiam. To już rytuał. Nie sądzę, aby spotykanie się z bratem szefa było dobrym pomysłem, poza tym Paul to taki fajny amerykański chłopak z sąsiedztwa, ale na pewno nie bohater literacki, choćby nie wiadomo jak wysilać wyobraźnię. „A Grey?” pyta mnie podświadomość, unosząc brew. Uciszam ją.
– Nie macie rodzinnej kolacji czy czegoś w tym rodzaju?
– To jutro.
– Może innym razem, Paul. Dziś muszę się uczyć. W przyszłym tygodniu mam egzaminy końcowe.
– Ana, pewnego dnia w końcu się zgodzisz. – Uśmiecha się, a ja opuszczam magazyn.
– Ale ja fotografuję miejsca, Ana, nie ludzi – jęczy José.
– José, proszę? – mówię błagalnie. Przyciskając do ucha telefon, przemierzam nasz salon, patrząc przez okno na zapadający zmierzch.
– Daj mi ten telefon. – Kate zabiera mi go i zamaszystym gestem przerzuca włosy przez ramię. – Posłuchaj mnie, José Rodriguez, jeśli chcesz, aby nasza gazeta napisała o otwarciu twojej wystawy, jutro zrobisz dla nas te zdjęcia, capiche? – Kate potrafi być wyjątkowo ostra.
– Świetnie. Ana zadzwoni i poda ci miejsce i godzinę. W takim razie do jutra. – Zatrzaskuje mój telefon. – Załatwione. Teraz trzeba jedynie zdecydować, gdzie i kiedy. Dzwoń do niego. – Podaje mi telefon. A ja czuję ściskanie w żołądku. – Dzwoń do Greya, ale już!
Patrzę na nią wilkiem i sięgam do kieszeni po jego wizytówkę. Kilka razy oddycham głęboko, a potem drżącymi palcami wystukuję numer.
Odbiera po drugim sygnale.
– Grey. – Wypowiada to chłodno i spokojnie.
– Eee... panie Grey? Z tej strony Anastasia Steele.
– Tak bardzo się denerwuję, że nie rozpoznaję własnego głosu.
Przez chwilę panuje cisza. W środku cała się trzęsę.
– Panna Steele. Jakże miło panią słyszeć.
Ton jego głosu uległ zmianie. Myślę, że jest zaskoczony i wypowiadane przez niego słowa brzmią tak... ciepło, wręcz uwodzicielsko. Zaczynam szybciej oddychać i oblewam się rumieńcem. Nagle uświadamiam sobie, że Katherine Kavanagh wpatruje się we mnie z otwartą buzią, więc czmycham do kuchni, aby uniknąć jej badawczego spojrzenia.
– Eee, chcielibyśmy się umówić na tę sesję zdjęciową do artykułu. – Oddychaj, Ana, oddychaj. Moje płuca łykają haust powietrza. – Jutro, jeżeli panu pasuje. Jakie miejsce panu odpowiada?
Niemal widzę jego uśmiech w stylu Sfinksa.
– Zatrzymałem się w hotelu Heathman w Portland. Jutro rano, dziewiąta trzydzieści?
– Okej, spotkamy się na miejscu. – Zachowuję się egzaltowanie jak dziecko, a nie dorosła kobieta, której w stanie Waszyngton wolno głosować i legalnie pić alkohol.
– Czekam niecierpliwie, panno Steele. – Oczami wyobraźni widzę szelmowski błysk w szarych oczach.
Jak to możliwe, że w czterech słowach zawarł tyle kuszących obietnic? Rozłączam się. Kate stoi w kuchni i przygląda mi się z konsternacją.
– Anastasio Rose Steele. On ci się podoba! Jeszcze nigdy nie widziałam, aby ktoś tak na ciebie działał. Ty się rumienisz.
– Och, Kate, wiesz, że rumienię się na okrągło. Tak już mam. Nie bądź niemądra – warczę. Zaskoczona mruga oczami, bo naprawdę bardzo rzadko pozwalam sobie na wybuchy emocji. – Onieśmiela mnie i tyle – dodaję spokojniej.
– A więc Heathman, tak? – mruczy Kate. – Zadzwonię do kierownictwa i wynegocjuję jakieś miejsce na sesję.
– Zrobię kolację. Potem muszę się pouczyć. – Otwieram szafkę, nie umiejąc ukryć irytacji na Kate.
Noc mam niespokojną i bez końca przekręcam się z boku na bok. Śniąc o szarych oczach, kombinezonie, długich nogach, długich palcach i mrocznych, niezbadanych miejscach. Dwa razy się budzę z mocno bijącym sercem. Jutro będę wyglądać po prostu świetnie. Uderzam pięścią w poduszkę, a potem znowu próbuję zasnąć.
Hotel Heathman znajduje się w samym centrum Portland. To imponujący gmach z brunatnego piaskowca wybudowany tuż przed wielkim kryzysem. José, Travis i ja jedziemy moim garbusem, a Kate swoim CLK, gdyż do mojego auta wszyscy się nie mieścimy. Travis to kumpel José, który ma mu pomóc przy ustawianiu świateł. Kate udało się uzyskać bezpłatny dostęp do jednego z pokoi w Heathmanie w zamian za wzmiankę na ten temat w artykule. Kiedy wyjaśnia w recepcji, że będziemy fotografować pana prezesa Christiana Greya, natychmiast otrzymujemy apartament zamiast zwykłego pokoju. Taki zwykłych rozmiarów, bo największy zajął już pan Grey. Zaaferowany kierownik marketingu prowadzi nas do apartamentu – jest strasznie młody i z jakiegoś powodu bardzo się denerwuje. Podejrzewam, że rozbrajają go uroda Kate i jej władczy styl bycia, ponieważ ona robi z nim, co chce. Pomieszczenia są eleganckie, pełne prostoty, a jednocześnie przepychu.
Jest dziewiąta. Mamy pół godziny na przygotowania. Kate jest w swoim żywiole.
– José, myślę, że tłem będzie ta ściana, zgadzasz się ze mną?
– Nie czeka na odpowiedź. – Travis, przestaw te krzesła. Ana, poprosisz personel o jakieś napoje? I daj Greyowi znać, gdzie jesteśmy.
Tak, proszę pani. Jest taka apodyktyczna. Przewracam oczami, ale robię to, co mi każe.
Pół godziny później do apartamentu wkracza Christian Grey.
O niebiosa! Ma na sobie białą koszulę z rozpiętym kołnierzykiem i szare flanelowe spodnie. Włosy ma jeszcze wilgotne po prysznicu. Gdy na niego patrzę, zasycha mi w ustach... jest tak nieziemsko przystojny. Za Greyem wchodzi trzydziestoparoletni mężczyzna z kilkudniowym zarostem. Jest ubrany w elegancki ciemny garnitur i staje bez słowa w rogu pomieszczenia. Beznamiętnie przygląda się nam orzechowymi oczami.
– Panno Steele, a więc znowu się spotykamy. – Grey wyciąga rękę i wymieniamy uścisk dłoni.
Mrugam szybko. O rety... on jest naprawdę, całkiem... rety.
Gdy nasze dłonie się stykają, znowu czuję ten rozkoszny prąd, który mnie rozświetla i wywołuje rumieńce, i jestem pewna, że wszyscy słyszą mój przyspieszony oddech.
– Panie Grey, to Katherine Kavanagh – bąkam, machając ręką w stronę koleżanki, która podchodzi i patrzy mu prosto w oczy.
– Nieustępliwa panna Kavanagh. Co słychać? – Uśmiecha się do niej i wygląda na autentycznie rozbawionego. – Ufam, że czuje się już pani lepiej? Anastasia mówiła, że w zeszłym tygodniu zmogła panią choroba.
– Czuję się dobrze, dziękuję, panie Grey. – Zdecydowanym gestem ściska jego dłoń, nie mrugnąwszy przy tym okiem.
Przypominam sobie, że Kate uczęszczała do najlepszych prywatnych szkół w Waszyngtonie. Jej rodzina ma pieniądze i moja przyjaciółka dorastała pewna siebie i swego miejsca na świecie. Nie da sobie w kaszę dmuchać. Budzi mój wielki podziw. – Dziękuję, że poświęca nam pan swój czas. – Obdarza go grzecznym, zawodowym uśmiechem.
– Drobiazg – odpowiada, przenosząc spojrzenie na mnie, a ja znowu się rumienię. Cholera.
– To José Rodriguez, nasz fotograf – uśmiecham się do José, który odpowiada mi równie ciepłym uśmiechem. W jego oczach pojawia się chłód, kiedy przenosi spojrzenie ze mnie na Greya.
– Panie Grey – kiwa głową.
– Panie Rodriguez. – Wyraz twarzy Greya także się zmienia, kiedy lustruje tamtego. – Gdzie pan chce zrobić zdjęcia? – pyta. W jego głosie można wyczuć delikatną nutkę groźby.
Ale Katherine ani myśli pozwolić José grać pierwsze skrzypce.
– Panie Grey, mógłby pan usiąść tutaj? Proszę uważać na przewody od oświetlenia. A potem zrobimy także kilka ujęć na stojąco. – Pokazuje mu krzesło ustawione pod ścianą.
Travis włącza światła, oślepiając na chwilę Greya, i bąka przeprosiny. Następnie on i ja odsuwamy się i patrzymy na pracę José. Najpierw robi zdjęcia z ręki, prosząc Greya, aby odwrócił się w jedną stronę, następnie w drugą, przesuwa rękę. Kolejne ujęcia wykonuje z użyciem statywu. Grey siedzi i cierpliwie pozuje przez jakieś dwadzieścia minut. Spełniło się moje życzenie: mogę stać i podziwiać Greya wcale nie z tak daleka. Dwukrotnie nasze spojrzenia krzyżują się i nie jest mi łatwo oderwać od niego wzrok.
– Wystarczy siedzenia. – Po raz kolejny do akcji wkracza Katherine. – Stajemy, panie Grey? – pyta.
Ten się podnosi, a Travis pospiesznie zabiera krzesło. Znowu słychać trzask migawki nikona.
– Chyba mamy dość materiału – oznajmia José pięć minut później.
– Świetnie – mówi Kate. – Jeszcze raz dziękujemy, panie Grey.
Wymienia z nim uścisk dłoni, podobnie José.
– Czekam niecierpliwie na ten artykuł, panno Kavanagh – mówi Grey i odwraca się w moją stronę. – Odprowadzi mnie pani, panno Steele? – pyta.
– Jasne – odpowiadam, zupełnie zaskoczona. Rzucam Kate niespokojne spojrzenie. Wzrusza ramionami. Zauważam, że stojący obok niej José marszczy brwi.
– Miłego dnia – mówi do wszystkich Grey i otwiera drzwi, po czym odsuwa się na bok, puszczając mnie przodem.
Jasny gwint... o co w tym wszystkim chodzi? Czego on chce? Zatrzymuję się na hotelowym korytarzu i przestępuję nerwowo z nogi na nogę, podczas gdy Grey wychodzi z apartamentu, a za nim mężczyzna w garniturze.
– Zadzwonię do ciebie, Taylor – rzuca w jego stronę. Taylor oddala się, a Grey wwierca we mnie płonące spojrzenie szarych oczu. Kurde... zrobiłam coś nie tak? – Tak sobie pomyślałem, że mogłaby pani pójść ze mną na kawę.
Serce podchodzi mi do gardła. Randka? Christian Grey właśnie się ze mną umawia. Pyta, czy mam ochotę na kawę. „Może uważa, że jeszcze się nie obudziłaś” – drwi ze mnie podświadomość, która jest znowu w szyderczym nastroju. Chrząkam, starając się odzyskać kontrolę nad nerwami.
– Muszę wszystkich odwieźć – mówię przepraszająco, wykręcając dłonie.
– Taylor! – woła, a ja aż podskakuję. Taylor, który zdążył już dotrzeć na koniec korytarza, odwraca się i wraca w naszą stronę. – Mieszkają w pobliżu uczelni? – pyta Grey. Kiwam głową, zbyt zdumiona, by wydobyć z siebie głos. – Taylor może ich zawieźć. To mój kierowca. Mamy tu dużego suva, więc sprzęt się także zmieści.
– Panie Grey? – pyta Taylor, kiedy dociera do nas. Jego mina nie zdradza niczego.
– Czy mógłbyś, proszę, odwieźć do domu fotografa, jego asystenta i pannę Kavanagh?
– Oczywiście, proszę pana – odpowiada Taylor.
– Widzi pani. Pójdziemy więc razem na kawę? – Grey uśmiecha się, jakby sprawa była już załatwiona.
Marszczę brwi.
– Eee, panie Grey, to naprawdę... Taylor nie musi ich odwozić. – Posyłam szybkie spojrzenie Taylorowi, który zachowuje stoicki spokój. – Jeśli da mi pan chwilkę, zamienię się samochodami z Kate.
Grey obdarza mnie promiennym, naturalnym, szerokim uśmiechem. O rety... I otwiera drzwi do apartamentu, abym mogła tam wejść. Okazuje się, że Katherine jest pogrążona w rozmowie z José.
– Ana, uważam, że z całą pewnością mu się podobasz – oświadcza bez żadnego wstępu. José mierzy mnie wzrokiem pełnym dezaprobaty. – Ale ja mu nie ufam – dodaje.
Unoszę rękę w nadziei, że przestanie mówić. I jakimś cudem tak właśnie się dzieje.
– Kate, mogłabyś wrócić garbusem, a zostawić mi swoje auto?
– Dlaczego?
– Christian Grey zaprosił mnie na kawę.
Otwiera szeroko buzię. Kate oniemiała! Delektuję się tą chwilą. Chwyta mnie za ramię i zaciąga do sąsiadującej z salonem sypialni.
– Ana, coś mi się w nim nie podoba – rzuca ostrzegawczo. – Jest oszałamiający, zgoda, ale myślę, że także niebezpieczny. Zwłaszcza dla kogoś takiego jak ty.
– Kogoś takiego jak ja? Co masz na myśli? – pytam ostro.
Dotknęła mnie tym.
– Dla kogoś tak niewinnego, jak ty, Ana. Wiesz, o co mi chodzi – dodaje z pewną dozą irytacji.
Moje policzki robią się czerwone.
– Kate, to tylko kawa. W tym tygodniu zaczynają się egzaminy i muszę się uczyć, więc szybko się zmyję.
Sznuruje usta, jakby rozważała moją propozycję. W końcu wyciąga z kieszeni kluczyki i wręcza mi je. Ja podaję jej swoje.
– No to na razie. Nie siedź za długo, inaczej wyślę ekipę ratunkową.
– Dzięki. – Ściskam ją.
Gdy wychodzę z apartamentu, Christian Grey czeka na mnie, opierając się o ścianę. Wygląda jak model pozujący dla ekskluzywnego magazynu o modzie.
– Okej, chodźmy na tę kawę – bąkam czerwona jak burak.Uśmiecha się szeroko.
– Pani przodem, panno Steele.
Prostuje się i pokazuje ręką, abym szła pierwsza. Na drżących nogach idę przez korytarz, czując w brzuchu całe stado motyli. Serce wali mi głośno i nierówno. Idę na kawę z Christianem Greyem... a ja nie znoszę kawy.
Szerokim korytarzem idziemy razem w stronę wind.
Co powinnam powiedzieć? Nagle paraliżuje mnie lęk. O czym będziemy rozmawiać? Co, u licha, mamy ze sobą wspólnego? Z odrętwienia wyrywa mnie jego aksamitny, ciepły głos.
– Od jak dawna znacie się z panną Kavanagh?
Och, na początek proste pytania.
– Od pierwszego roku studiów. Bardzo się przyjaźnimy.
– Hmm – odpowiada niezobowiązująco. O czym teraz myśli?
Gdy docieramy do wind, wciska guzik przywołujący i niemal natychmiast rozbrzmiewa dzwonek. Drzwi rozsuwają się, ukazując młodą parę w namiętnym uścisku. Zaskoczeni i zażenowani, odskakują od siebie i za wszelką cenę starają się na nas nie zerknąć.
Wchodzimy do windy.
Bardzo się staram zachować spokój, więc patrzę w podłogę, czując, jak policzki robią mi się różowe. Kiedy spod rzęs rzucam spojrzenie na Greya, widzę, że na jego ustach błąka się uśmiech. Młoda para milczy i tak jedziemy na dół w pełnej skrępowania ciszy. Nawet z głośników nie płynie żadna muzyka.
Drzwi rozsuwają się i ku memu zdziwieniu Grey ujmuje mnie za rękę. Czuję przepływ prądu i serce mi przyspiesza. Gdy wyprowadza mnie z windy, słyszymy za sobą zduszony chichot pary. Grey uśmiecha się szeroko.
– Ach, te windy – mruczy.
Przechodzimy przez duży, tętniący życiem hol i kierujemy się w stronę wyjścia, ale mój towarzysz omija drzwi obrotowe. Ciekawe, czy dlatego, że wtedy musiałby puścić moją rękę.
Mamy spokojne majowe przedpołudnie. Świeci słońce, a ruch na ulicach jest niewielki. Grey skręca w lewo i idzie niespiesznie ku przejściu dla pieszych, gdzie czekamy na zmianę świateł. Nadal trzyma mnie za rękę. Jestem na ulicy, a Christian Grey trzyma mnie za rękę. Nikt nigdy tego nie robił. Kręci mi się w głowie i czuję mrowienie w całym ciele. Staram się powstrzymać niedorzeczny uśmiech, który już-już ma się pojawić na mojej twarzy. „Spokojnie, Ana” – poucza mnie podświadomość. Światła zmieniają się na zielone i ruszamy dalej.
Mijamy cztery kwartały, aż docieramy do Portland Coffee House, gdzie Grey puszcza moją dłoń, aby przytrzymać przede mną drzwi.
– Może wybierze pani stolik, a ja pójdę w tym czasie po napoje. Na co ma pani ochotę? – pyta uprzejmie.
– Poproszę... eee... English Breakfast, z torebką na spodeczku.
Unosi brwi.
– Nie kawa?
– Nie przepadam za kawą.
Uśmiecham się.
– Okej, English Breakfast, z torebką na spodeczku. Cukier?
Przez pełną zdumienia chwilę myślę, że to czułe słówko, na szczęście podświadomość wkracza do akcji: „Nie, idiotko, on pyta, czy słodzisz”.
– Nie, dziękuję. – Wpatruję się w zaplecione palce.
– Coś do jedzenia?
– Nie, dziękuję. – Kręcę głową, a on udaje się w stronę lady.
Ukradkiem przyglądam mu się, gdy stoi i czeka na swoją kolej. Mogłabym patrzeć na niego cały boży dzień... Jest wysoki, szeroki w ramionach i szczupły, a to, w jaki sposób spodnie opinają mu biodra... O rety. Raz i drugi przeczesuje długimi, smukłymi palcami już suche, ale pozostające w lekkim nieładzie włosy. Hmmm... Chętnie ja bym to zrobiła. Ta myśl pojawia się nieproszona w mojej głowie i twarz zaczyna mi płonąć. Przygryzam wargę i ponownie wbijam wzrok w dłonie. Nie podoba mi się kierunek, w jakim zmierzają moje niesforne myśli.
– Grosik za pani myśli? – Grey wrócił.
Policzki robią mi się szkarłatne. Właśnie myślałam o tym, aby przeczesać palcami pańskie włosy i zastanawiałam się, czy byłyby miękkie w dotyku. Potrząsam głową. Przyniósł tacę, którą stawia teraz na niewielkim okrągłym stoliku z blatem oklejonym imitacją brzozy. Podaje mi filiżankę i spodek, mały dzbanek i talerzyk z saszetką z napisem „Twinings English Breakfast”. To moja ulubiona herbata. Dla siebie zamówił kawę ze ślicznym liściem wyczarowanym na mlecznej piance. Jak oni to robią? Przyniósł sobie także muffinkę z jagodami. Odstawia tacę, siada naprzeciwko mnie i krzyżuje długie nogi. Wygląda na tak rozluźnionego, tak pewnego siebie we własnym ciele, że aż mu zazdroszczę. Oto ja, miss gracji, ledwie będąca w stanie przejść od punktu A do punktu B, nie upadając przy tym na twarz.
– O czym pani myśli? – powtarza.
– To moja ulubiona herbata. – Głos mam cichy i lekko chropawy. Nie mogę uwierzyć w to, że siedzę naprzeciwko Christiana Greya w kafejce w Portland. Marszczy brwi. Wie, że coś ukrywam. Wrzucam saszetkę do dzbanka i niemal od razu wyjmuję ją łyżeczką. Gdy odkładam saszetkę na talerzyk, Grey przechyla głowę i mierzy mnie pytającym spojrzeniem. – Herbatę lubię czarną i słabą – wyjaśniam.
– Rozumiem. To pani chłopak.
Że co?
– Kto?
– Ten fotograf. José Rodriguez.
Śmieję się nerwowo. Zaciekawił mnie. Dlaczego odniósł takie wrażenie?
– Nie. Przyjaźnię się z José, ale nic więcej nas nie łączy. Dlaczego pan sądzi, że to mój chłopak?
– Widziałem, jak uśmiechała się pani do niego, a on do pani.
– Nasze spojrzenia krzyżują się. Chcę odwrócić wzrok, ale czuję się sparaliżowana. Zaczarowana.
– Jest dla mnie jak rodzina – szepczę.
Grey kiwa lekko głową, wyraźnie usatysfakcjonowany moją odpowiedzią, i opuszcza spojrzenie na muffinkę. Długimi palcami sprawnie odsuwa papierek, a ja przyglądam się temu z fascynacją.
– Chce pani spróbować? – pyta. Wraca ten jego tajemniczy uśmiech.
– Nie, dziękuję. – Marszczę brwi i znowu wbijam wzrok w dłonie.
– A ten chłopak, którego wczoraj poznałem w sklepie. To nie pani chłopak?
– Nie. Paul to tylko kolega. Mówiłam to panu wczoraj. – Och, to się robi niemądre. – A czemu pan pyta?
– Denerwuje się pani w towarzystwie mężczyzn.
Jasna cholera, to ma charakter personalny. Denerwuję się tylko w twoim towarzystwie, Grey.
– Onieśmiela mnie pan. – Pąsowieję, ale w duchu gratuluję sobie szczerości. Znowu patrzę na dłonie.
– I słusznie czuje pani onieśmielenie. Jest pani bardzo uczciwa. Proszę nie opuszczać głowy. Lubię widzieć pani twarz.
Och. Zerkam na niego, a on posyła mi krzepiący, ale zarazem cierpki uśmiech.
– Dzięki temu mogę choć trochę się domyślać, w jakim kierunku zmierzają pani myśli – oświadcza. – Tajemnicza z pani kobieta, panno Steele.
Tajemnicza? Ja?
– Nie ma we mnie nic tajemniczego.
– Jest pani bardzo zamknięta w sobie – mruczy.
Naprawdę? Rany... jak ja to robię? To zdumiewające.
Ja zamknięta w sobie? Nie ma mowy.
– Z wyjątkiem tego, że się pani rumieni, co zdarza się często. Żałuję jedynie, że nie wiem, z jakiego powodu się pani rumieni.
Wkłada do ust mały kawałek muffinki i zaczyna go powoli przeżuwać, nie odrywając ode mnie wzroku. A ja, jak na komendę, rumienię się. Jasna cholera!
– Zawsze czyni pan takie osobiste uwagi?
– Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że to robię. Uraziłem panią? – W jego głosie słychać zaskoczenie.
– Nie – odpowiadam zgodnie z prawdą.
– To dobrze.
– Ale zachowuje się pan bardzo władczo – wbijam mu szpilę.Unosi brwi i o ile dobrze widzę, on także się lekko rumieni.
– Przyzwyczajony jestem do zdobywania tego, czego chcę, Anastasio – mówi. – Na wszystkich polach.
– Nie wątpię. Dlaczego nie poprosił pan, abym mówiła mu po imieniu? – Dziwi mnie moja śmiałość. Dlaczego ta rozmowa stała się tak poważna? Nie przebiega tak, jak przewidywałam. Nie mogę uwierzyć, że moje nastawienie względem niego jest takie wrogie. Zupełnie jakby próbował mnie odstraszyć.
– Po imieniu zwracają się do mnie jedynie członkowie rodziny i kilkoro bliskich przyjaciół. Lubię taki stan rzeczy.
Och. I dalej nie powiedział: „Mów mi Christian”. Rzeczywiście ma bzika na punkcie kontrolowania wszystkich i wszystkiego i jakaś część mnie myśli teraz, że może lepiej by było, gdyby to jednak Kate pojechała na ten wywiad. Ona jest taka sama jak on. Poza tym jest prawie blondynką – lekko rudawą – tak jak wszystkie kobiety w jego biurze. „No i jest piękna” – przypomina mi podświadomość. Nie podoba mi się ta myśl. Biorę łyk herbaty, a Grey zjada kolejny kawałeczek ciastka.
– Jest pani jedynaczką? – pyta.
Co takiego? Znowu zmienia temat.
– Tak.
– Proszę mi opowiedzieć o rodzicach.
Czemu chce to wiedzieć? To takie nudne.
– Moja mama mieszka w Georgii ze swoim nowym mężem, Bobem. Mój ojczym mieszka w Montesano.
– A ojciec?
– Ojciec zmarł, kiedy byłam mała.
– Przykro mi. – Widać, że mówi to szczerze.
– Nawet go nie pamiętam.
– I pani matka ponownie wyszła za mąż.
Prycham.
– Można tak to ująć.
Marszczy brwi.
– Niewiele pani zdradza, prawda? – pyta cierpko, pocierając w zamyśleniu brodę.
– Tak jak i pan.
– Już raz przeprowadziła pani ze mną wywiad i pamiętam, że pojawiło się wtedy kilka całkiem dociekliwych pytań. – Uśmiecha się drwiąco.
Kurka wodna. Pamięta to gejowskie pytanie. Po raz kolejny skręcam się z zażenowania. Wiem, że w przyszłości będzie mi potrzebna intensywna terapia, jeśli nie chcę czuć skrępowania za każdym razem, gdy przypomnę sobie tamtą chwilę. Zaczynam opowiadać o mojej matce – cokolwiek, byle tylko zagłuszyć tamto wspomnienie.
– Moja mama jest cudowna. To nieuleczalna romantyczka. Obecnie ma czwartego męża.
Christian unosi z zaskoczeniem brwi.
– Tęsknię za nią – kontynuuję. – Teraz ma Boba. Nie tracę nadziei, że Bob czuwa i zdoła jej pomóc, kiedy kolejny idiotyczny plan spali na panewce. – Uśmiecham się ciepło. Już tak dawno nie widziałam się z mamą. Christian przygląda mi się uważnie, co jakiś czas racząc się kawą. Naprawdę nie powinnam patrzeć na jego usta. Wytrąca mnie to z równowagi. Te usta.
– Dogaduje się pani z ojczymem?
– Oczywiście. Dorastałam z nim. To jedyny ojciec, jakiego znam.
– A jaki on jest?
– Ray? Jest... małomówny.
– I tyle? – pyta zaskoczony Grey.
Wzruszam ramionami. Czego ten facet się spodziewa? Historii mego życia?
– Małomówny jak jego pasierbica.
Jakoś się powstrzymuję, aby nie przewrócić oczami.
– Lubi futbol, zwłaszcza europejski, i grę w kręgle, i wędkarstwo muchowe, i robienie mebli. Jest stolarzem. Byłym wojskowym. – Wzdycham.
– Mieszkała pani z nim?
– Tak. Moja mama poznała Męża Numer Trzy, kiedy miałam piętnaście lat. Zostałam z Rayem.
Marszczy brwi, jakby nie rozumiał.
– Nie chciała pani mieszkać z mamą? – pyta.
Rumienię się. To naprawdę nie twoja sprawa, Grey.
– Mąż Numer Trzy mieszkał w Teksasie. Myśmy mieszkali w Montesano. I... no wie pan, moja mama była świeżo upieczoną mężatką. – Urywam. Mama nigdy nie mówi o Mężu Numer Trzy. Po co Greyowi ta wiedza? To naprawdę nie jego sprawa. No ale każdy kij ma dwa końce. – Opowie mi pan o swoich rodzicach? – pytam.
Wzrusza ramionami.
– Tato jest prawnikiem, a mama pediatrą. Mieszkają w Seattle.
Och... a więc dorastał w zamożnej rodzinie. Ciekawi mnie ta odnosząca zawodowe sukcesy para, która adoptuje troje dzieci, a jedno z nich wyrasta na pięknego mężczyznę, który wyrusza na podbój świata biznesu i w pojedynkę go podbija. Co uczyniło go takim właśnie człowiekiem? Rodzina musi być z niego dumna.
– Czym się zajmuje pańskie rodzeństwo?
– Elliot pracuje w budownictwie, a moja młodsza siostra przebywa obecnie w Paryżu i uczy się gotować pod okiem jakiegoś znanego francuskiego szefa kuchni. – W jego oczach pojawia się irytacja. Nie chce rozmawiać o swojej rodzinie ani o sobie.
– Podobno Paryż jest śliczny – mówię. Czemu nie chce rozmawiać o swojej rodzinie? Dlatego, że został adoptowany?
– To prawda. Była tam pani? – pyta. Po irytacji nie ma ani śladu.
– Nigdy nie byłam za granicą. – A więc powrót do banałów. Co on ukrywa?
– Chciałaby pani jechać?
– Do Paryża? – pytam piskliwie. A kto by nie chciał? – Pewnie – przyznaję. – Ale tak naprawdę to marzy mi się Anglia.
Przechyla głowę na bok, przesuwając palcem wskazującym po dolnej wardze... O rety.
– Ponieważ?
Mrugam szybko. Skoncentruj się, Steele.
– To ojczyzna Szekspira, Austen, sióstr Bronte, Thomasa Hardy’ego. Chciałabym zobaczyć miejsca, które zainspirowały tych ludzi do napisania takich wspaniałych książek. – Ta rozmowa o geniuszach literatury przypomina mi, że powinnam się teraz uczyć. Zerkam na zegarek. – Czas na mnie. Mam dużo nauki.
– Do egzaminów?
– Tak. Zaczynają się we wtorek.
– Gdzie jest samochód panny Kavanagh?
– Na hotelowym parkingu.
– Odprowadzę panią.
– Dziękuję za herbatę, panie Grey.
Posyła mi ten swój dziwny uśmiech w stylu „a ja mam wielką tajemnicę”.
– Nie ma za co, Anastasio. Cała przyjemność po mojej stronie. Chodźmy.
Wyciąga rękę. Speszona ujmuję ją i wychodzę za nim z kafejki.
Wracamy spacerkiem do hotelu i chciałabym rzec, że w przyjacielskim milczeniu. On przynajmniej wygląda jak zawsze spokojnie i opanowanie. Jeśli zaś chodzi o mnie, to desperacko próbuję ocenić, jak się udało nasze spotkanie przy kawie. Czuję się, jakbym wracała z rozmowy w sprawie pracy, tyle że nie wiem, na jakie stanowisko.
– Zawsze chodzi pani w dżinsach? – pyta ni z tego, ni z owego.
– Najczęściej.
Kiwa głową. Wracamy do skrzyżowania niedaleko hotelu. Kręci mi się w głowie. Cóż za dziwne pytanie... I świadoma jestem tego, że nasz wspólny czas jest ograniczony. Wiem, że wszystko schrzaniłam. Być może on kogoś ma.
– Ma pan dziewczynę? – wyrzucam z siebie. O święty Barnabo, czy ja to właśnie powiedziałam na głos?Jego usta wykrzywiają się w półuśmiechu. Patrzy na mnie.
– Nie, Anastasio. Nie bawię się w dziewczyny – mówi miękko.
Och... co on ma na myśli? Nie jest gejem? A może jest – o kurde! Najwyraźniej podczas wywiadu mnie okłamał. Przez chwilę sądzę, że udzieli mi jakiegoś wyjaśnienia, że rozwinie to enigmatyczne stwierdzenie – tak się jednak nie dzieje. Muszę stąd iść. Muszę spróbować zebrać myśli. Muszę od niego uciec. Robię krok w przód i potykam się.
– Cholera, Ana! – woła Grey.
Pociąga mnie za rękę tak mocno, że wpadam na niego w chwili, gdy obok mnie śmiga rowerzysta, jadący pod prąd ulicy jednokierunkowej. Mija mnie o włos.Wszystko dzieje się tak szybko – w jednej chwili upadam, w drugiej znajduję się w jego ramionach. Tuli mnie mocno do piersi. Wdycham jego czysty, męski zapach. Pachnie świeżym praniem i jakimś drogim żelem pod prysznic. O kurczę, to mieszanka odurzająca. Oddycham głęboko.
– Wszystko w porządku? – pyta szeptem.
Obejmuje mnie ramieniem, przyciskając do siebie, gdy tymczasem palce drugiej ręki delikatnie i badawczo błądzą po mojej twarzy. Kciukiem muska dolną wargę i słyszę, jak wciąga powietrze. Patrzy mi prosto w oczy, a ja nie uciekam spojrzeniem przez chwilę, a może przez całą wieczność... Ale w końcu moją uwagę przyciągają jego piękne usta. O rety. I po raz pierwszy od dwudziestu jeden lat pragnę być pocałowana. Pragnę poczuć jego usta na swoich.



niedziela, 19 stycznia 2014

Rozdział 2

Serce wali mi jak młot. Winda zatrzymuje się na parterze i opuszczam ją od razu po rozsunięciu się drzwi. Potykam się, ale na szczęście udaje mi się zachować równowagę. W ekspresowym tempie docieram do dużych szklanych drzwi i wypadam na rześkie i wilgotne powietrze Seattle. Unoszę twarz ku niebu, wystawiając ją na chłodne krople odświeżającego deszczu. Zamykam oczy i oddycham głęboko, próbując odzyskać to, co pozostało z mojego opanowania.
Żaden mężczyzna nigdy nie podziałał na mnie tak jak Christian Grey i nie jestem w stanie pojąć dlaczego. To przez jego wygląd? Uprzejmość? Zamożność? Władzę? Nie rozumiem swojej irracjonalnej reakcji. Głośno oddycham z ulgą. Co to, u licha, miało być? Opierając się o jedną ze stalowych kolumn, próbuję się uspokoić i zebrać myśli. Potrząsam głową. Cholera – co to było? Serce powoli odzyskuje zwykły rytm, a ja znowu jestem w stanie normalnie oddychać. Ruszam w stronę samochodu.
Gdy zostawiam za sobą miasto i odtwarzam w głowie niedawną rozmowę, ogarnia mnie zażenowanie. Zbyt emocjonalnie reaguję na coś wyimaginowanego. Okej, rzeczywiście jest bardzo przystojny, pewny siebie, władczy – ale z drugiej strony arogancki. I choć maniery ma nienaganne, to zimny autokrata. W każdym razie na pierwszy rzut oka. Po plecach przebiega mi dreszcz. Może i zachowuje się arogancko, no ale w końcu ma do tego prawo – tak wiele udało mu się osiągnąć w tak młodym wieku. Nie cierpi głupoty, ale czemu miałoby być inaczej? Po raz kolejny czuję irytację na Kate, że nie zaznajomiła mnie z jego biografią.
Podczas jazdy moje myśli ciągle uciekają ku niemu. Autentycznie zastanawia mnie, co sprawia, że ktoś jest tak bardzo nakierowany na odniesienie sukcesu. Część jego odpowiedzi była mocno enigmatyczna – jakby miał jakieś skryte zamiary. I te pytania Kate! Adopcja i homoseksualizm! Wzdrygam się. Nie mogę uwierzyć, że go o to zapytałam. Ziemio, rozstąp się natychmiast pode mną! Za każdym razem, gdy przypomni mi się to pytanie, będę się skręcać z zażenowania. Cholerna Katherine Kavanagh!
Zerkam na prędkościomierz. Jadę wolniej niż zazwyczaj. I wiem, że powodem tego jest wspomnienie przenikliwych szarych oczu i surowego głosu, zalecającego mi ostrożność. Kręcę głową. Grey sprawia wrażenie, jakby miał dwa razy więcej lat, niż ma.
Zapomnij o tym, Ana. Uznaję, że generalnie było to bardzo interesujące doświadczenie, ale nie powinnam tak tego rozpamiętywać. Nigdy więcej się z nim nie spotkam. Na tę myśl od razu poprawia mi się nastrój. Włączam odtwarzacz MP3, robię głośniej, rozpieram się wygodnie i słucham dudniącej muzyki indie rock, wciskając jednocześnie pedał gazu. Gdy wjeżdżam na autostradę, dociera do mnie, że mogę jechać tak szybko, jak tylko mam ochotę.
Mieszkamy na małym osiedlu bliźniaków w Vancouver, niedaleko miasteczka uniwersyteckiego. Szczęściara ze mnie – rodzice Kate kupili dla niej to mieszkanie, a ja płacę jej grosze za wynajem. Mieszkam tu już od czterech lat. Gdy podjeżdżam pod dom, wiem, że Kate zażąda drobiazgowej relacji, a jej się nie da tak
łatwo zbyć. Cóż, dostanie dyktafon. Przy odrobinie szczęścia nie będę musiała opowiadać zbyt wiele ponad to, co się nagrało.
– Ana! Wróciłaś. – Kate siedzi w salonie, otoczona podręcznikami. Najwyraźniej uczy się do egzaminów, mimo że nadal ma na sobie piżamę z różowej flaneli w króliczki, tę, którą rezerwuje na czas po rozstaniach z chłopakami, choroby i generalnie nastrój depresyjny. Podbiega do mnie i mocno ściska. – Zaczynałam się martwić. Myślałam, że szybciej wrócisz.
– Och, wywiad się przedłużył, więc uważam, że czas mam całkiem dobry. – Macham dyktafonem.
– Ana, tak bardzo ci dziękuję. Jestem twoją dłużniczką, wiem. Jak poszło? Jaki był Grey? – O nie, zaczyna się, Wielkie Przesłuchanie Katherine Kavanagh. Wzruszam ramionami. Co mam powiedzieć?
– Cieszę się, że jest już po wszystkim i że nie muszę ponownie się z nim spotykać. Był dość onieśmielający. – Wzruszam ramionami. – Dąży do wyznaczonego celu, rzekłabym, że ostro, no i jest młody. Naprawdę młody.
Kate patrzy na mnie z miną niewiniątka. Gromię ją wzrokiem.
– Nie zgrywaj mi tu niewiniątka. Czemu nie dołączyłaś biografii? Czułam się przez to jak idiotka.
Kate przykłada dłoń do ust.
– Jezu, Ana, przepraszam, nie pomyślałam.
– Generalnie był uprzejmy, formalny, nieco wyniosły, jakby przedwcześnie się postarzał. Nie mówi jak facet przed trzydziestką. A tak na marginesie to ile on ma lat?
– Dwadzieścia siedem. Ana, przepraszam. Powinnam ci to była streścić, ale strasznie panikowałam. Daj mi dyktafon, zabiorę się za spisywanie wywiadu.
– Lepiej wyglądasz. Zjadłaś zupę? – pytam, chcąc zmienić temat.
– Tak, i jak zawsze była pyszna. Czuję się znacznie lepiej. –Uśmiecha się do mnie z wdzięcznością.
Zerkam na zegarek.
– Muszę lecieć. Zdążę na część popołudniowej zmiany u Claytona.
– Ana, będziesz wykończona.
– Dam sobie radę. No to na razie.
Pracuję u Claytona od początku studiów. To największy sklep żelazny w Portland i okolicy i przez cztery lata pracy nabyłam nieco wiedzy na temat większości sprzedawanych przez nas produktów, choć – o ironio – beznadziejny ze mnie majsterkowicz. Zostawiam to tacie. Jestem raczej typem dziewczyny, która lubi zasiąść z książką w wygodnym fotelu przed kominkiem. Cieszę się, że zdążyłam na swoją zmianę, gdyż dzięki temu mogę się skupić na czymś, co nie jest Christianem Greyem. W sklepie panuje spory ruch – to początek sezonu letniego i ludzie remontują domy. Pani Clayton wita mnie z otwartymi ramionami.
– Ana! Sądziłam, że dzisiaj nie dasz rady.
– Wyrobiłam się szybciej, niż zakładałam. Kilka godzin mogę popracować.
– Naprawdę się cieszę, że cię widzę.
Wysyła mnie do magazynu, abym zabrała się za wykładanie towaru na półki i nie mija dużo czasu, a zadanie to pochłania mnie całkowicie.
Kiedy wracam do domu, Kate ze słuchawkami na uszach stuka w klawiaturę laptopa. Nos nadal ma czerwony, ale w ferworze pracy koncentruje się i szybko pisze. Ja jestem totalnie wypompowana – wykończona długą jazdą, wyczerpującym wywiadem i pracą u Claytona. Padam na kanapę, myśląc o eseju,
który muszę dokończyć, i nauce, którą dziś zaniedbałam, ponieważ byłam z... nim.
– Sporo tu niezłego materiału, Ana. Dobra robota. Nie mogę uwierzyć, że nie przyjęłaś jego propozycji oprowadzenia cię po budynku. To oczywiste, że chciał spędzić z tobą więcej czasu. –
Patrzy na mnie zagadkowo.
Rumienię się i z niewiadomych powodów moje serce przyspiesza. Chyba nie to było powodem, prawda? Chciał mi jedynie zaprezentować swoje włości. Uświadamiam sobie, że przygryzam wargę, i mam nadzieję, że Kate tego nie widzi. Ale ona jest pochłonięta swoją pracą.
– Wiem już, o co ci chodziło z jego formalnością. Notowałaś coś? – pyta.
– Eee, nie.
– Nie szkodzi. Jest sporo materiału na dobry artykuł. Szkoda, że nie mamy żadnych oryginalnych zdjęć. Przystojny z niego sukinsyn, no nie?
Pąsowieję.
– Owszem. – Bardzo się staram, aby zabrzmiało to obojętnie.
Chyba mi się udaje.
– Daj spokój, Ana, nawet ty nie możesz być odporna na jego wygląd. – Unosi idealną brew.
Jasny gwint! Aby zmienić temat, uciekam się do pochlebstwa, co zawsze jest dobrym wybiegiem.
– Ty pewnie więcej byś z niego wyciągnęła.
– Wątpię. W zasadzie zaproponował ci pracę. Zważywszy,
że wrobiłam cię w to na ostatnią chwilę, świetnie sobie poradziłaś. – Patrzy na mnie badawczo. Pospiesznie wycofuję się w stronę kuchni.
– No więc co o nim myślisz tak naprawdę? – Dociekliwa jak diabli.
Nie może tak po prostu odpuścić? Wymyśl coś, Steele, szybko.
– Z determinacją dąży do celu, uwielbia kontrolować, jest arogancki, w sumie nawet przerażający, ale bardzo charyzmatyczny. Fascynacja jest całkowicie zrozumiała – dodaję zgodnie z prawdą, mając nadzieję, że to ją w końcu zamknie.
– Ty zafascynowana mężczyzną? Pierwszy taki przypadek – prycha.
Zabieram się za robienie kanapek, żeby nie widziała mojej twarzy.
– Dlaczego chciałaś wiedzieć, czy nie jest gejem? Nawiasem mówiąc, to było najbardziej krępujące pytanie. Ja czułam potworne zażenowanie, a on się wkurzył. – Krzywię się na to wspomnienie.
– Na zdjęciach w rubrykach towarzyskich zawsze pojawia się sam.
– To było żenujące. Cała ta sprawa była żenująca. Cieszę się, że już nigdy nie będę musiała go oglądać.
– Och, Ana, na pewno nie było aż tak źle. Z nagrania wnioskuję, że zrobiłaś na nim spore wrażenie.
Wrażenie? Ja? Co ta Kate plecie?
Zrobić ci kanapkę?
– Poproszę.
Ku mojej uldze tego wieczoru nie rozmawiamy już o Christianie Greyu. Po kolacji siadam przy stole obok Kate i podczas gdy ona pracuje nad artykułem, ja piszę pracę na temat Tessy d’Urberville. Jejku, ona to dopiero znalazła się w niewłaściwym miejscu, w niewłaściwym czasie, w niewłaściwym kraju. Gdy kończę, jest już północ, a Kate dawno poszła spać. Udaję się do swojego pokoju wykończona, ale zadowolona, że udało mi się zrobić tak dużo.
Kładę się na białym łóżku z kutego żelaza, otulam kołdrą od mamy, zamykam oczy i natychmiast zapadam w sen. Tej nocy śnię o mrocznych miejscach, białych zimnych podłogach i szarych oczach.
Reszta tygodnia upływa mi na nauce i pracy u Claytona. Kate także jest mocno zajęta: przygotowuje ostatni numer gazety studenckiej, a jednocześnie zakuwa do egzaminów. W środę czuje się na tyle dobrze, że nie muszę już oglądać flanelowej piżamy w króliczki. Dzwonię do Georgii do mamy, aby sprawdzić, co u niej, ale też po to, aby życzyła mi powodzenia na egzaminach. Tak właśnie robi, a potem zaczyna opowiadać o swoim najnowszym przedsięwzięciu, czyli produkcji świeczek. Moja mama co rusz zabiera się za coś nowego. Generalnie nudzi jej się i potrzebuje czegoś, co ją zajmie, ale nie potrafi się na niczym dłużej skoncentrować. Za tydzień będzie to nowy kolejny projekt. Mam nadzieję, że nie wzięła kredytu pod zastaw domu, aby sfinansować najświeższy pomysł. I że Bob – względnie nowy, ale znacznie od niej starszy mąż – ma na nią oko. Wydaje się zdecydowanie solidniejszy od Męża Numer Trzy.
– A co u ciebie, Ano?
Przez chwilę waham się i mama od razu to wyłapuje.
– Wszystko dobrze.
– Ana? Poznałaś kogoś? – O kurczę, jak ona to robi? Jej ekscytacja jest wręcz namacalna.
– Nie, mamo, dowiesz się o tym jako pierwsza.
– Skarbie, naprawdę musisz częściej wychodzić. Martwię się o ciebie.
– Zupełnie niepotrzebnie. A co u Boba? – Jak zawsze najlepsza strategia to zmiana tematu rozmowy.
Później tego wieczoru dzwonię do Raya, mojego ojczyma, Męża Numer Dwa, człowieka, którego uważam za ojca i którego nazwisko noszę. Rozmowa nie jest długa. W zasadzie to nie tyle rozmowa, co seria pomruków w odpowiedzi na moje łagodne wypytywania. Ray nie należy do ludzi rozmownych. Ale nadal żyje, nadal ogląda w telewizji piłkę nożną, chodzi na kręgle oraz na ryby i robi meble. Ray to zdolny stolarz i dzięki niemu potrafię odróżnić piłę ręczną od packi. Wygląda na to, że u niego wszystko po staremu.
Kate i ja zastanawiamy się właśnie, jak spożytkować piątkowy wieczór – mamy ochotę oderwać się na parę godzin od nauki, pracy i gazet studenckich – kiedy rozlega się dzwonek. Na progu z butelką szampana stoi José, mój przyjaciel.
– José! Fajnie, że wpadłeś! – Witam go uściskiem. – Wchodź.
To pierwsza osoba, którą poznałam po przyjeździe na studia. Wydawał się wtedy równie zagubiony i osamotniony jak ja. Rozpoznaliśmy w sobie bratnie dusze i od tamtego dnia się przyjaźnimy. Łączy nas nie tylko identyczne poczucie humoru. Okazało się, że Ray i José Senior służyli w wojsku w tej samej jednostce. W efekcie nasi ojcowie także się zaprzyjaźnili.
José studiuje inżynierię i będzie pierwszą osobą w rodzinie z wyższym wykształceniem. Świetnie sobie radzi na studiach, ale jego prawdziwa pasja to fotografia. Ma fantastyczne oko do dobrych ujęć.
– Przynoszę wieści. – Uśmiecha się szeroko, a w jego ciemnych oczach pojawia się błysk.
– Nic mi nie mów, jednak nie wyrzucono cię ze studiów – przekomarzam się, a on z udawaną irytacją marszczy brwi.
– W przyszłym miesiącu w galerii Portland Place odbędzie się wystawa moich zdjęć.
– Fantastycznie, moje gratulacje! – Uradowana ponownie go ściskam.
Kate także uśmiecha się do niego promiennie.
– Dobra robota, José! Powinnam umieścić tę wiadomość w gazecie. Nie ma jak ostatnie poprawki w piątkowy wieczór.
– Uczcijmy to. Chcę, żebyś przyszła na otwarcie. – José patrzy na mnie bacznie. Oblewam się rumieńcem. – To znaczy... żebyście obie przyszły – dodaje, zerkając nerwowo na Kate.
José i ja jesteśmy bliskimi przyjaciółmi, on jednak na pewno chciałby, żeby łączyło nas coś więcej. Jest uroczy i zabawny, ale to nie mężczyzna dla mnie. Traktuję go raczej jak brata, którego nigdy nie miałam. Katherine często się ze mną droczy, że brak mi genu „potrzebny mi chłopak”, ale prawda jest taka, że po prostu nie spotkałam nikogo, kto... cóż, kto by mi się spodobał, choć nie powiem, że nie chciałabym się przekonać, jak to jest, kiedy trzęsą się nogi, serce podchodzi do gardła, w brzuchu fruwa stado motyli i nie można w nocy spać.
Czasami się zastanawiam, czy przypadkiem coś jest ze mną nie tak. Być może za dużo czasu spędzam w towarzystwie moich bohaterów literackich i, co za tym idzie, moje ideały i oczekiwania są zdecydowanie zbyt wysokie. Ale w świecie rzeczywistym nikt nigdy nie sprawił, abym tak się poczuła.
Aż do niedawna – szepcze cicho moja podświadomość. NIE! Natychmiast przeganiam tę myśl. Nie będę o tym myśleć, nie po tym żenującym wywiadzie. „Jest pan gejem, panie Grey?”. Wzdrygam się na samo wspomnienie. Wiem, że ten człowiek pojawia się teraz w moich snach, ale tylko dlatego, aby oczyścić mój organizm z tego okropnego przeżycia, no nie?
Patrzę, jak José otwiera szampana. Jest wysoki, ma na sobie dżinsy i T-shirt podkreślający twarde mięśnie, śniadą cerę, ciemne włosy i oczy. Tak, niezłe z niego ciacho, ale myślę, że w końcu to do niego dotarło: jesteśmy tylko przyjaciółmi. Korek wyskakuje z butelki, a José unosi głowę i uśmiecha się.
Sobota w sklepie to koszmar. Mamy wtedy nalot majsterkowiczów, którzy pragną odpicować swoje domy. Państwo Claytonowie, John oraz Patrick – dwóch innych pracowników na pół etatu – i ja uwijamy się jak w ukropie. Ale w porze lunchu klienci tymczasowo się wykruszają i pan Clayton prosi, abym rzuciła okiem na zamówienia. Robię to, siedząc za kasą i dyskretnie podjadając bajgla. Sprawdzam numery katalogowe produktów, których potrzebujemy, i tych, które zamówiliśmy, przeskakując wzrokiem od książki z zamówieniami do monitora i z powrotem, upewniając się, czy wszystko się zgadza. Nagle z jakiegoś powodu podnoszę wzrok... i napotykam zuchwałe spojrzenie szarych oczu Christiana Greya, który stoi po drugiej stronie lady i wpatruje się we mnie.
Chyba mam atak serca.
– Panno Steele. Cóż za miła niespodzianka.
Jego spojrzenie jest nieustępliwe i zdecydowane. Rany Julek.
A co, u licha, on tutaj robi, na dodatek w kremowym swetrze z grubej dzianiny, dżinsach i traperkach? Chyba mam otwartą buzię i nie jestem w stanie zlokalizować mózgu ani głosu.
– Panie Grey. – Tyle jedynie udaje mi się wyszeptać.
Przez jego twarz przemyka cień uśmiechu, a oczy błyszczą wesoło, jakby bawił go jakiś dobry żart.
– Byłem akurat w okolicy – mówi tytułem wyjaśnienia. – Muszę zrobić małe zakupy. Miło znowu panią widzieć, panno Steele. – Jego głos jest ciepły i aksamitny niczym rozpuszczona gorzka czekolada albo karmel... albo coś w tym rodzaju.
Potrząsam głową, aby zebrać myśli. Moje serce łomocze jak szalone i z jakiegoś powodu oblewa mnie krwisty rumieniec. Widok tego mężczyzny zupełnie wytrącił mnie z równowagi. Wygląda lepiej, niż go zapamiętałam. Określić go mianem „przystojny” to zdecydowanie za mało – stanowi uosobienie męskiego, zapierającego dech w piersiach piękna. No i jest tutaj. W sklepie żelaznym pana Claytona. To ci dopiero. W końcu moje funkcje poznawcze odzyskują łączność z resztą ciała.
– Ana. Mam na imię Ana – bąkam. – Czym mogę służyć, panie Grey?
Uśmiecha się i znowu ma taką minę, jakby był wtajemniczony w jakiś wielki sekret. To takie denerwujące. Biorę głęboki oddech i robię minę w stylu „pracuję w tym sklepie od lat”. Dam sobie radę.
– Potrzebuję paru rzeczy. Na początek spinki do kabli. – Patrzy na mnie spokojnie, ale w jego szarych oczach tańczy rozbawienie.
Spinki do kabli?
– Mamy opaski w różnych rozmiarach. Pokazać panu? – Głos mam cichy i drżący. Weź się w garść, Steele.
Grey lekko marszczy czoło.
– Tak. Proszę prowadzić, panno Steele – mówi.
Kiedy wychodzę zza lady, próbuję zachowywać się nonszalancko, ale tak naprawdę muszę mocno się koncentrować, aby się nie potknąć o własne nogi, które nagle nabrały konsystencji galaretki. Jak dobrze, że rankiem zdecydowałam się włożyć swoje najlepsze dżinsy.
– Znajdują się w dziale elektrycznym, regał ósmy. – Mój głos jest odrobinę zbyt radosny. Zerkam na Greya i niemal od razu tego żałuję. Kurde, przystojniak z niego. Rumienię się.
– Pani przodem – czyni gest dłonią z wypielęgnowanymi paznokciami.
Choć serce niemal mnie dusi – ponieważ podeszło mi do gardła, próbując uciec ustami – podchodzę do jednego z regałów w dziale elektrycznym. Dlaczego zjawił się w Portland? Dlaczego zjawił się tutaj, u Claytona? A jakaś maleńka, rzadko używana część mego mózgu – prawdopodobnie umiejscowiona w rdzeniu przedłużonym, tam gdzie się panoszy podświadomość – szepcze: żeby się z tobą spotkać. W życiu! Natychmiast ją odrzucam. Czemu ten piękny, możny, wytworny mężczyzna miałby chcieć się ze mną spotkać? Ten pomysł jest niedorzeczny.
– Przyjechał pan do Portland służbowo? – pytam zbyt wysokim głosem, jakbym przytrzasnęła palec drzwiami. Jasny gwint!
Wyluzuj, Ana!
– Odwiedzałem wydział rolniczy WSU* w Vancouver.
Finansuję badania dotyczące płodozmianu i gleboznawstwa – odpowiada rzeczowo.
Widzisz? Wcale nie przyjechał tu dla ciebie – drwi zadowolona z siebie moja podświadomość. Czerwienię się, zmieszana wcześniejszymi pomysłami.
– To wszystko stanowi część pańskiego planu nakarmienia świata? – pytam żartobliwie.
– Coś w tym rodzaju – przyznaje, a jego usta rozciągają się w półuśmiechu.
Obrzuca spojrzeniem dostępne w sklepie spinki do kabli. Co on, u licha, zamierza z nimi robić? Jakoś trudno mi go sobie wyobrazić jako majsterkowicza. Przesuwa palcami po leżących na półce woreczkach i z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu muszę odwrócić wzrok. Schyla się i wybiera jeden z woreczków.
– Te będą dobre – mówi z tym swoim tajemniczym uśmiechem, a ja oblewam się rumieńcem.
– Potrzebuje pan czegoś jeszcze?
– Taśmy malarskiej.
Taśmy malarskiej?
– Remontuje pan mieszkanie? – Te słowa wydostają się z moich ust w sposób absolutnie niekontrolowany. Do tego to chyba zatrudnia cały sztab ludzi, no nie?
– Nie remontuję – odpowiada szybko, a potem uśmiecha się znacząco, a ja nie mogę się oprzeć wrażeniu, że śmieje się ze mnie.
Jestem aż taka śmieszna? Śmiesznie wyglądam?
– Tędy – bąkam zakłopotana. – Taśmę malarską mamy w innym dziale. – Ruszam w tamtym kierunku, a po chwili zerkam za siebie.
– Długo tu pani pracuje?
Głos ma niski i wpatruje się we mnie intensywnie tymi swoimi szarymi oczami. Moje policzki robią się jeszcze czerwieńsze.
Czemu, u licha, tak na mnie działa? Czuję się, jakbym znowu była nieporadną czternastolatką. Patrz przed siebie, Steele!
– Cztery lata – mamroczę, gdy docieramy na miejsce. Biorę z półki dwie taśmy o różnej szerokości.
– Ta może być – mówi miękko Grey, wskazując szerszą.
Podaję mu ją. Nasze dłonie na krótką chwilę się stykają i znowu pojawia się prąd, jakbym włożyła palec do kontaktu. Mimowolnie wciągam głośno powietrze, gdy prąd odnajduje drogę do jakiejś mrocznej i niezbadanej części mojej istoty. Desperacko próbuję odzyskać równowagę.
– Coś jeszcze? – Głos mam lekko schrypnięty.
Oczy Greya się rozszerzają.
– Chyba jeszcze trochę sznurka. – Mówi równie chrapliwie.
– Tędy. – Pochylam głowę, aby ukryć nawracające rumieńce, i ruszam w stronę właściwego regału. – O jaki sznurek panu chodzi? Mamy syntetyczny i z włókna naturalnego... szpagat... kabel... – Urywam, gdy widzę jego minę i pociemniałe spojrzenie. A niech mnie.
– Poproszę pięć metrów sznurka z włókna naturalnego.
Drżącymi rękami szybko odmierzam pięć metrów, świadoma spoczywającego na mnie gorącego wzroku. Nie mam śmiałości na niego spojrzeć. Jezu, czy można czuć jeszcze większe zażenowanie? Z tylnej kieszeni dżinsów wyjmuję nóż tapicerski, przecinam sznurek i sprawnie go zwijam. Jakimś cudem zdołałam nie odciąć sobie przy tym palca.
– Była pani harcerką? – pyta, a jego kształtne, zmysłowe usta wygięte są w rozbawieniu.
Nie patrz na jego usta!
– Zorganizowane zajęcia grupowe to nie dla mnie, panie Grey.
Unosi brew.
– A co jest dla ciebie, Anastasio? – pyta miękko. Wraca jego tajemniczy uśmiech.
Wpatruję się w niego, nie będąc w stanie sklecić jednego zdania. Czuję się, jakbym stała na przesuwających się płytach tektonicznych. „Ana, weź się w końcu w garść” – błaga moja udręczona podświadomość.
– Książki – szepczę, gdy tymczasem podświadomość krzyczy: „Ty! Ty jesteś dla mnie!”. Natychmiast ją uciszam zażenowana tym, że moja psychika ma tak wygórowane ambicje.
– Jakiego rodzaju książki? – Przechyla głowę. Czemu go to interesuje?
– Och, no wie pan. Normalne. Klasyka. Głównie literatura brytyjska.
Pociera brodę długim palcem wskazującym i kciukiem, zastanawiając się nad moją odpowiedzią. A może jest po prostu mocno znudzony i próbuje to ukryć.
– Potrzebuje pan czegoś jeszcze? – Muszę koniecznie zmienić temat; te palce na brodzie są tak zniewalające.
– Nie wiem. A co pani proponuje?
Co proponuję? Nie wiem nawet, po co mu to wszystko.
– Majsterkowiczowi?
Kiwa głową, a jego szare oczy błyszczą szelmowsko. Rumienię się, a moje spojrzenie mknie ku jego dżinsom.
– Kombinezon – odpowiadam i od razu wiem, że nie mam już władzy nad tym, co wydostaje się z moich ust.
Po raz kolejny unosi z rozbawieniem brew.
– Chyba nie chce pan pobrudzić ubrania – wskazuję jego spodnie.
– Zawsze mogę je zdjąć. – Uśmiecha się znacząco.
Czuję, jak na moje policzki wracają rumieńce. Z barwy niewątpliwie przypominam manifest komunistyczny. Zamilknij. NATYCHMIAST zamilknij.
– Wezmę ten kombinezon. Boże broń, abym zniszczył ubranie – odpowiada Grey bez emocji.
– Czy coś jeszcze? – pytam piskliwie, podając mu kombinezon.
Ignoruje moje pytanie.
– Jak praca nad artykułem?
W końcu zadał mi normalne pytanie zamiast tych wszystkich podtekstów i niedomówień. Pytanie, na które potrafię udzielić odpowiedzi. Chwytam się go mocno oburącz, niczym tratwy ratunkowej, i decyduję się na szczerość.
– To nie ja go piszę, lecz Katherine. Panna Kavanagh. Moja współlokatorka. Świetnie jej idzie. Jest redaktorem naczelnym gazety i była załamana tym, że nie mogła sama przeprowadzić tego wywiadu. – Mam wrażenie, że udało mi się zaczerpnąć powietrza; nareszcie jakiś normalny temat. – Martwi się jedynie, że nie ma żadnych pańskich oryginalnych zdjęć.
Grey unosi brew.
– O jakiego rodzaju zdjęcia jej chodzi?
Okej. Nie wzięłam pod uwagę czegoś takiego. Kręcę głową, ponieważ rzeczywiście nie wiem.
– Cóż, jestem w okolicy. Może jutro... – urywa.
– Wziąłby pan udział w sesji zdjęciowej? – Głos mam znowu piskliwy. Kate będzie w siódmym niebie, jeśli jej to załatwię. „I możliwe, że jutro znowu się z nim spotkasz” – szepcze kusząco to mroczne miejsce u podstawy mego mózgu. Odsuwam od siebie tę myśl; ze wszystkich niemądrych, absurdalnych...
– Kate będzie zachwycona. O ile oczywiście znajdziemy fotografa. – Tak bardzo się cieszę, że uśmiecham się do niego szeroko. Jego usta rozchylają się, jakby gwałtownie wciągał powietrze. Mruga. Przez ułamek sekundy wygląda bezradnie i Ziemia porusza się delikatnie na swej osi, a płyty tektoniczne przesuwają się na nową pozycję.
O rety. Bezradne spojrzenie Christiana Greya.
– Da mi pani znać w kwestii jutra, dobrze? – Sięga do kieszeni i wyjmuje portfel. – To moja wizytówka. Jest tu numer mojej komórki. Proszę o telefon przed dziesiątą rano.
– Dobrze. – Uśmiecham się do niego promiennie. Kate oszaleje z radości.
– Ana!
Niedaleko nas zmaterializował się Paul. To najmłodszy brat pana Claytona. Słyszałam, że przyjechał z Princeton, ale nie spodziewałam się, że go dzisiaj zobaczę.
– Eee, przepraszam na chwilę, panie Grey.
Grey marszczy brwi, gdy odwracam się od niego.
Z Paulem od zawsze się kumplujemy i podczas tego dziwnego spotkania z bogatym, kosmicznie przystojnym i uwielbiającym sprawować kontrolę Greyem fajnie pogadać z kimś, kto jest normalny. Paul ściska mnie mocno na powitanie.
– Ana, witaj, tak miło cię widzieć! – wyrzuca z siebie.
– Cześć, Paul, co słychać? Przyjechałeś na urodziny brata?
– Aha. Dobrze wyglądasz, naprawdę świetnie.
Uśmiecha się szeroko i mierzy uważnym spojrzeniem. Następnie wypuszcza mnie z objęć, ale nadal trzyma za ramiona. Zakłopotana przestępuję z nogi na nogę. Fajnie spotkać się z Paulem, ale on zawsze zachowuje się nazbyt poufale.
Kiedy podnoszę wzrok na Christiana Greya, stwierdzam, że obserwuje nas niczym jastrząb, a usta ma zaciśnięte w obojętną linię. Z dziwacznego klienta zmienił się w kogoś innego – chłodnego i trzymającego dystans.
– Paul, mam właśnie klienta. Kogoś, kogo powinieneś poznać – mówię, próbując poradzić sobie z wrogością widoczną w oczach Greya. Ciągnę Paula za sobą i teraz mierzą się wzrokiem. Atmosfera staje się nagle lodowata. – Eee, Paul, to Christian Grey. Panie Grey, to Paul Clayton. Brat właściciela tego sklepu. – I z jakiegoś irracjonalnego powodu odczuwam potrzebę dodatkowych wyjaśnień.
– Znam Paula, odkąd zaczęłam tutaj pracować, ale niezbyt często się widujemy. Przyjechał właśnie z Princeton, gdzie studiuje administrację – paplam. Przestań, natychmiast!
– Panie Clayton. – Christian wyciąga dłoń. Z jego twarzy nic się nie da wyczytać.
– Panie Grey. – Wymieniają uścisk. – Chwileczkę, chyba nie TEN Christian Grey? Ten od Grey Enterprises Holdings? – Opryskliwość Paula w ułamku sekundy zmienia się w podziw. Grey odpowiada mu grzecznym uśmiechem, ale jego oczy pozostają chłodne. – O kurczę. Mogę w czymś panu pomóc?
– Anastasia się wszystkim zajęła, panie Clayton. Jest bardzo pomocna. – Wyraz twarzy ma obojętny, ale jego słowa... można by odnieść wrażenie, że mówi coś zupełnie innego. Dziwne.
– Super – odpowiada Paul. – No to później pogadamy, Ana.
– Jasne. – Patrzę, jak odchodzi w stronę magazynu. – Coś jeszcze, panie Grey?
– Tylko te rzeczy – odpowiada szorstko.
Cholera... obraziłam go? Biorę głęboki oddech, odwracam się i idę do kasy. O co mu chodzi?
Wbijam na kasę sznurek, kombinezon, taśmę malarską i spinki do kabli.
– Razem czterdzieści trzy dolary. – Podnoszę wzrok na Greya i od razu tego żałuję. Przygląda mi się uważnie szarymi oczami. Wytrąca mnie to z równowagi. – Chce pan reklamówkę? – pytam, biorąc od niego kartę kredytową.
– Poproszę, Anastasio. – Jego język pieści moje imię, a mnie serce po raz kolejny wali jak młotem. Ledwie jestem w stanie oddychać. Pospiesznie pakuję mu zakupy do plastikowej torby. – Zadzwoni pani do mnie w sprawie tej sesji zdjęciowej, tak? – I znowu przemawia przez niego rzeczowy biznesmen. Kiwam głową i oddaję mu kartę. – Świetnie. Wobec tego być może do zobaczenia jutro. – Odwraca się, aby wyjść, po czym się zatrzymuje. – Och, jeszcze jedno, Anastasio. Cieszę się, że panna Kavanagh nie mogła przeprowadzić tego wywiadu. – Uśmiecha się, po czym sprężystym krokiem opuszcza sklep, przewieszając sobie reklamówkę przez ramię.
A ja zostaję, drżąca masa szalejących kobiecych hormonów. Długo wpatruję się w drzwi, za którymi zniknął, nim wreszcie wracam na Ziemię.
Okej, podoba mi się. Proszę bardzo, przyznałam to sama przed sobą. Nie jestem już w stanie się ukrywać przed własnymi uczuciami. Jeszcze nigdy nie czułam czegoś takiego. Podoba mi się ten mężczyzna, i to bardzo. Ale wiem, że to sprawa przegrana, i wzdycham z żalem zaprawionym kroplą goryczy. Jego pojawienie się tutaj to jedynie zbieg okoliczności. No ale chyba wolno mi go podziwiać z daleka, prawda? Co w tym złego? A jeśli znajdę fotografa, jutro będę miała szansę na dalsze podziwianie.Przygryzam wargę i przyłapuję się na tym, że uśmiecham się jak uczennica. Muszę zadzwonić do Kate i zorganizować sesję zdjęciową.

*WSU - Washington State University
~.~
No to mamy drugi rozdział :D akcja powoli się rozkręca. Dziękuję za 6 komentarzy pod rozdziałem :)
Wiem, że jest sporo osób, które nie czytały Greya, a chciałyby. Sama nie za bardzo dam radę wysłać tym osobom adres tego bloga, więc mam do Was prośbę. Na zasadzie pisania tweeta "kto chce przeczytać Greya", proszę, roześlijcie adres :) Postaram się jakoś odwdzięczyć.
Postaram się udostępnić trzeci rozdział jakoś w środę, może czwartek.
Jeśli czytasz, proszę, skomentuj :)

wtorek, 31 grudnia 2013

Rozdział 1

Patrzę w lustro i krzywię się. Do diaska z tymi włosami, zupełnie się nie chcą układać. I do diaska z Katherine Kavanagh, która się rozchorowała i każe mi teraz przez to przechodzić. „Nie mogę się kłaść z mokrymi włosami. Nie mogę się kłaść z mokrymi włosami”. Recytując to niczym mantrę, jeszcze raz próbuję podporządkować je szczotce. Wzdycham z irytacją i przyglądam się bladej szatynce z niebieskimi oczami, zbyt dużymi w stosunku do całej twarzy. Szatynka odpowiada mi gniewnym spojrzeniem. Poddaję się. Mogę jedynie związać niesforne włosy w koński ogon i mieć nadzieję, że jakoś się będę prezentować.
Kate to moja współlokatorka i akurat dzisiaj musiała dopaść ją grypa, jakby nie mogła w jakikolwiek inny dzień. Dlatego też nie jest w stanie przeprowadzić od dawna zaplanowanego wywiadu dla gazety studenckiej z jakimś megapotężnym potentatem przemysłowym, o którym nigdy nie słyszałam. Zgodziłam się więc zrobić to za nią. Muszę zakuwać do egzaminów końcowych, dokończyć pracę pisemną, no a po południu powinnam pojawić się w pracy, ale nie – dzisiaj pokonam dwieście sześćdziesiąt kilometrów do centrum Seattle, aby się spotkać z tym tajemniczym prezesem Grey Enterprises Holdings Inc. Czas owego wybitnego przedsiębiorcy i głównego dobroczyńcy naszej uczelni jest niezwykle cenny – znacznie cenniejszy niż mój – niemniej jednak zgodził się udzielić Kate wywiadu. Nie lada osiągnięcie, tak twierdzi moja współlokatorka. Te jej przeklęte zajęcia dodatkowe. Kate siedzi skulona na kanapie w salonie.
– Ana, tak mi przykro. Dziewięć miesięcy zabiegałam o ten wywiad. Sześć kolejnych potrwa ustalanie nowego terminu, a do tego czasu obie zdążymy skończyć studia. Jako redaktor naczelna nie mogę tego skopać. Proszę – chrypi błagalnie. Jak ona to  robi? Nawet chora ślicznie wygląda: jasnorude włosy są nienaganne,  a zielone oczy błyszczące, choć nieco zaczerwienione i załzawione. 
Ignoruję przypływ niepożądanego współczucia.
– Oczywiście, że pojadę, Kate. A ty wracaj do łóżka.  Przynieść ci nyquil albo tylenol?
– Nyquil. Tu masz pytania i dyktafon. Wystarczy,  że wciśniesz przycisk nagrywania, o tutaj. Rób notatki, ja wszystko spiszę.
– Kompletnie nic o nim nie wiem – burczę, bez powodzenia próbując stłumić rosnącą panikę.
– Pytania cię poprowadzą. Jedź już. To długa trasa. Nie chcę, żebyś się spóźniła.
– No dobra, jadę. Kładź się do łóżka. Ugotowałam zupę, później ją sobie odgrzej. – Patrzę na nią z czułością. Robię to, Kate, tylko dla ciebie.
– Dobrze. Powodzenia. I dziękuję ci. Jak zawsze ratujesz mi życie.
Biorę torbę na ramię, uśmiecham się cierpko do Kate, po czym schodzę do samochodu. Nie mogę uwierzyć, że dałam się na to namówić. No ale przecież Kate jest w czymś takim mistrzynią. Będzie z niej świetna dziennikarka. Jest elokwentna, zdecydowana, przekonująca, śliczna – no i to moja najlepsza przyjaciółka.
Na drogach panuje niewielki ruch. Wyjeżdżam z Vancouver w stanie Waszyngton i kieruję się w stronę Portland i autostrady I-5. Jest jeszcze wcześnie, a w Seattle muszę być dopiero na drugą. Na szczęście Kate pożyczyła mi swojego sportowego mercedesa CLK. Nie jestem pewna, czy Wanda, mój stary garbus, dałaby radę dowieźć mnie na czas. Merca fajnie się prowadzi, a kilometry uciekają jeden za drugim, gdy wciskam pedał gazu. Celem mojej podróży jest centrala globalnego przedsiębiorstwa pana Greya. To olbrzymi, dwudziestopiętrowy biurowiec, cały ze szkła i stali, funkcjonalna fantazja architekta. Nad szklanymi drzwiami metalowe litery tworzą dyskretny napis „Grey House”. Na miejsce docieram kwadrans przed drugą. Uff, nie spóźniłam się. Ogarnięta uczuciem ulgi wchodzę do ogromnego – i, szczerze mówiąc, onieśmielającego – holu ze szkła, stali i białego piaskowca.
Siedząca za biurkiem z litego piaskowca bardzo atrakcyjna, zadbana młoda blondynka uśmiecha się do mnie uprzejmie. Ma na sobie najbardziej szykowną grafitową marynarkę i białą koszulę, jakie w życiu widziałam. Wygląda jak spod igły.
– Mam umówione spotkanie z panem Greyem. Anastasia Steele w zastępstwie Katherine Kavanagh.
– Chwileczkę, panno Steele.
Unosi lekko brew, a ja stoję przed nią skrępowana. Zaczynam żałować, że nie pożyczyłam od Kate eleganckiej marynarki, żeby ją włożyć zamiast granatowego palta. W sumie się postarałam i przywdziałam swoją jedyną spódnicę, brązowe kozaki do kolan oraz niebieski sweter. Dla mnie taki strój jest elegancki. Odgarniam za ucho pasmo włosów, które wymknęło się z kucyka, i udaję, że nie czuję onieśmielenia.
– Panna Kavanagh jest umówiona. Proszę się tu podpisać, panno Steele. Ostatnia winda po prawej stronie, dwudzieste piętro. – Gdy składam podpis, uśmiecha się do mnie uprzejmie, jak nic rozbawiona. Wręcza mi identyfikator, na którym wielkimi literaminapisano GOŚĆ. Uśmiecham się nieco drwiąco. To oczywiste, że jestem gościem, gołym okiem widać. Zupełnie do tego miejsca nie pasuję. Nic nowego, wzdycham w duchu. Dziękuję jej, po czym udaję się w stronę wind, mijając dwóch pracowników ochrony. W dobrze skrojonych czarnych garniturach wyglądają zdecydowanie bardziej elegancko ode mnie.
Winda w ekspresowym tempie zawozi mnie na dwudzieste piętro. Drzwi rozsuwają się i widzę następny duży hol – ponownie szkło, stal i biały piaskowiec. Staję przed kolejnym biurkiem z piaskowca i kolejną młodą blondynką odzianą nienagannie w czerń oraz biel i powstającą na mój widok.
– Panno Steele, zechce pani zaczekać tutaj. – Gestem wskazuje kilka krzeseł obitych białą skórą.
Za skórzanymi krzesłami widać sporych rozmiarów przeszkloną salę konferencyjną z dużym stołem z ciemnego drewna, wokół którego stoi co najmniej dwadzieścia krzeseł. Za tym wszystkim znajduje się sięgające od podłogi do sufitu okno z widokiem na Seattle, ciągnącym się aż do Zatoki Puget. Ta panorama jest oszałamiająca i przez chwilę stoję jak wrośnięta w ziemię. Rany.
Siadam, wyciągam z torby pytania i przeglądam je, w duchu przeklinając Kate za to, że nie dorzuciła choćby krótkiej notki biograficznej. Nic nie wiem na temat mężczyzny, z którym za chwilę mam przeprowadzić wywiad. Czy ma lat dziewięćdziesiąt, czy trzydzieści. Ta niepewność jest irytująca i znowu zaczynam się denerwować. Nigdy nie przepadałam za rozmowami twarzą w twarz, preferując anonimowość dyskusji grupowej, podczas której mogę siedzieć na końcu sali i nie zwracać na siebie uwagi. Jeśli mam być szczera, to preferuję własne towarzystwo i czytanie w kampusowej bibliotece jakiegoś brytyjskiego klasyka. A nie nerwowe wiercenie się na krześle w potężnym szklanym gmachu.Gromię się w duchu. Weź się w garść, Steele. Sądząc po budynku, który jest zbyt zimny i nowoczesny, uznaję, że Grey ma czterdzieści parę lat: wysportowany, opalony i jasnowłosy, żeby pasować do reszty personelu.
W dużych drzwiach po prawej stronie pojawia się kolejna elegancka, nienagannie ubrana blondynka. O co chodzi z tymi jasnowłosymi panienkami jak spod igły? Czy ja trafiłam do Stepford? Robię głęboki wdech i wstaję.
– Panna Steele? – pyta najnowsza blondynka.
– Tak – odpowiadam chrypliwie i odkasłuję. – Tak. – Proszę, teraz zabrzmiało to pewniej.
– Pan Grey za chwilę się z panią spotka. Mogę wziąć pani płaszcz?
– Oczywiście. – Zdejmuję palto.
– Zaproponowano pani coś do picia?
– Eee, nie. – O rety, czy Blondynka Numer Jeden będzie mieć kłopoty?
Blondynka Numer Dwa marszczy brwi i mierzy spojrzeniem młodą kobietę za biurkiem.
– Co podać? Herbatę, kawę, wodę? – pyta, skupiając uwagę ponownie na mnie.
– Wodę, dziękuję – mamroczę.
– Olivio, przynieś, proszę, pannie Steele szklankę wody. – W jej głosie słychać surową nutę. Olivia natychmiast zrywa się z miejsca i spieszy w stronę drzwi po drugiej stronie holu.
– Najmocniej przepraszam, panno Steele, Olivia to nasza nowa stażystka. Proszę zająć miejsce. Pan Grey zjawi się za pięć minut.
Olivia wraca ze szklanką wody z lodem.
– Proszę bardzo, panno Steele.
– Dziękuję.
Blondynka Numer Dwa maszeruje do wielkiego biurka, a stukot obcasów o podłogę z piaskowca roznosi się echem po pomieszczeniu. Siada i obie wracają do pracy. Może pan Grey nalega, aby wszystkie jego pracownice były blondynkami. Zastanawiam się właśnie, czy to zgodne z prawem, kiedy drzwi do gabinetu otwierają się i pojawia się w nich wysoki, elegancko ubrany, przystojny Afroamerykanin z krótkimi dredami. Zdecydowanie powinnam była inaczej się ubrać.
Odwraca się i mówi:
– Golf w tym tygodniu, Grey.
Nie słyszę odpowiedzi. Mężczyzna odwraca się, zauważa mnie i uśmiecha się. Olivia zdążyła już wyskoczyć zza biurka i wcisnąć przycisk przywołujący windę. Szybkie zrywanie się z krzesła ma opanowane do perfekcji. Denerwuje się bardziej ode mnie!
– Do widzenia paniom – mówi mężczyzna, znikając za drzwiami kabiny.
– Pan Grey czeka na panią, panno Steele. Proszę wejść – mówi Blondynka Numer Dwa. Wstaję i niepewnie próbuję opanować zdenerwowanie. Podnoszę torbę, zostawiam szklankę z wodą i kieruję się w stronę uchylonych drzwi. – Proszę wchodzić bez pukania. – Uśmiecha się uprzejmie.
Popycham drzwi i w tym samym momencie potykam się o własne nogi, po czym wpadam do gabinetu głową naprzód.
A niech to szlag – ja i moje dwie lewe nogi! Znajduję się na czworakach w progu gabinetu pana Greya, a usłużne ręce pomagają mi wstać. Mam ochotę zapaść się pod ziemię. Ale ze mnie niezdara. Sporo wysiłku muszę włożyć w podniesienie wzroku. Ożeż ty – jest taki młody.
– Panno Kavanagh. – Gdy odzyskuję pozycję pionową, wyciąga w moją stronę smukłą dłoń. – Jestem Christian Grey. Nic się pani nie stało? Usiądzie pani?
Taki młody – i przystojny, bardzo przystojny. Ma na sobie elegancki szary garnitur, białą koszulę i czarny krawat. Jest wysoki, ma niesforne włosy w odcieniu ciemnej miedzi i błyszczące szare oczy, których spojrzeniem mierzy mnie uważnie. Dopiero po chwili jestem w stanie odpowiedzieć.
– Eee, prawdę mówiąc... – bąkam. Jeśli ten facet ma więcej niż trzydzieści lat, to ja jestem tybetańskim mnichem. Oszołomiona wyciągam dłoń i witamy się uściskiem. Gdy nasze palce się stykają, przez moje ciało przebiega dziwny, przyjemny dreszcz. Pospiesznie cofam rękę. Wyładowania elektryczne i tyle. Mrugam szybko, a ruchy moich powiek dorównują szybkością biciu serca. – Panna Kavanagh jest niedysponowana, przysłała więc mnie. Mam nadzieję, że nie przeszkadza to panu, panie Grey.
– A pani to...? – Ton głosu ma ciepły i chyba nawet rozbawiony, choć trudno to ocenić, gdyż wyraz jego twarzy pozostaje niewzruszony. Sprawia wrażenie umiarkowanie zainteresowanego, ale przede wszystkim bije z niego uprzejmość.
– Anastasia Steele. Studiuję literaturę angielską razem z Kate, eee... Katherine... eee... panną Kavanagh na Uniwersytecie Stanu Waszyngton.
– Rozumiem – rzuca zwięźle. Wydaje mi się, że przez jego twarz przemknął cień uśmiechu, ale nie mam pewności. – Może usiądziemy? – Gestem wskazuje na obitą białą skórą kanapę w kształcie litery L.
Ten gabinet jest stanowczo zbyt duży dla jednej osoby. Naprzeciwko sięgających od podłogi do sufitu okien stoi wielkie nowoczesne biurko z ciemnego drewna, wokół którego spokojnie mogłoby zasiąść sześć osób. Z takiego samego drewna wykonano ławę stojącą obok kanapy. Wszystko inne jest białe: sufit, podłoga i ściany. Na jednej z nich, tej z drzwiami, wisi mozaika niewielkich obrazów, w sumie trzydziestu sześciu, ułożonych w kwadrat. Są śliczne – przedstawiają zwyczajne, zapomniane przedmioty, namalowane z taką dbałością o szczegóły, że wyglądają jak fotografie. Powieszone razem zapierają dech w piersiach.
– Miejscowy malarz. Trouton – wyjaśnia Grey, kiedy dostrzega, na co patrzę.
– Są piękne. Zwyczajność zmieniają w nadzwyczajność – rzucam zaintrygowana zarówno nim, jak i obrazami. Przekrzywia głowę i przygląda mi się z uwagą.
– W pełni się z panią zgadzam, panno Steele – odpowiada cicho, a ja z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu oblewam się rumieńcem.
Nie licząc obrazów, reszta gabinetu jest zimna, czysta i beznamiętna. Zastanawiam się, czy odzwierciedla to osobowość tego adonisa, który z gracją zajmuje jeden z białych skórzanych foteli naprzeciwko mnie. Potrząsam głową, zaniepokojona biegiem swoich myśli, i wyjmuję z torby pytania Kate. Następie kładę 
na ławie dyktafon, który oczywiście najpierw dwa razy ląduje na podłodze. Grey nic nie mówi, cierpliwie – mam nadzieję – czekając, gdy tymczasem mnie ogarnia coraz większe zażenowanie. Kiedy zbieram się na odwagę i podnoszę wzrok, dostrzegam, że mnie obserwuje. Jedna ręka leży swobodnie na kolanach, drugą podpiera brodę i przesuwa palcem wskazującym po ustach. Chyba próbuje powstrzymać uśmiech.
– Przepraszam – bąkam. – Nie jestem do tego przyzwyczajona.
– Ależ proszę się nie spieszyć, panno Steele.
– Nie będzie panu przeszkadzać, jeśli nagram pańskie odpowiedzi?
– Teraz mnie pani o to pyta? Po tym, jak zadała sobie pani tyle trudu, aby umieścić na ławie dyktafon?
Rumienię się. Przekomarza się ze mną? Oby. Mrugam, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć, a on chyba się nade mną lituje, ponieważ stwierdza:
– Nie będzie mi to przeszkadzać.
– Czy Kate, to znaczy panna Kavanagh, wyjaśniła cel tego wywiadu?
– Tak. Ma się pojawić w kolejnym, ostatnim w tym roku akademickim numerze gazety studenckiej, ponieważ to ja mam wręczać absolwentom dyplomy.
Och! To dla mnie nowość i zaintrygowana jestem faktem,że ktoś niewiele ode mnie starszy – okej, może z sześć lat lub coś koło tego, i okej, odnoszący niesamowite sukcesy, no ale jednak młody – wręczy mi dyplom ukończenia studiów. Marszczę brwi, próbując się ponownie skoncentrować na wyznaczonym zadaniu.
– Świetnie. – Przełykam nerwowo ślinę. – Mam kilka pytań, panie Grey. – Zatykam niesforny lok za ucho.
– Tego właśnie oczekiwałem – mówi, zachowując śmiertelną powagę.
Natrząsa się ze mnie. Gdy dociera to do mnie, policzki zaczynają mi płonąć i prostuję się, aby się wydać wyższą i bardziej onieśmielającą. Wciskając guzik w dyktafonie, próbuję wyglądać jak profesjonalistka.
– Jest pan bardzo młody jak na osobę, której udało się stworzyć takie imperium. Czemu zawdzięcza pan swój sukces? – Podnoszę na niego wzrok. Co prawda uśmiecha się, ale sprawia wrażenie nieco rozczarowanego.
– Biznes to ludzie, panno Steele, a mnie świetnie wychodzi ich ocena. Wiem, jak pracują, co poprawia ich wyniki, co nie, co ich inspiruje i jak ich motywować. Zatrudniam wyjątkowy zespół i sowicie go wynagradzam. – Przeszywa mnie spojrzeniem szarych oczu. – Żywię przekonanie, że aby osiągnąć sukces w jakiejś dziedzinie, trzeba stać się w niej mistrzem, poznać ją na wylot, każdy najmniejszy szczegół. Ciężko nad tym pracuję. Podejmuję decyzje, kierując się logiką i faktami. Instynkt pozwala mi dostrzec dobry 
pomysł i zająć się nim, a także zgromadzić dobrych ludzi. W tym właśnie sedno: wszystko zawsze się sprowadza do dobrych ludzi.
– Może ma pan po prostu szczęście. – To nie znajduje się na liście Kate. Ale on jest taki arogancki. Przez chwilę w jego oczach widzę zaskoczenie.
– Nie uznaję czegoś takiego jak szczęście czy traf, panno Steele. Wygląda na to, że im ciężej pracuję, tym więcej mam szczęścia. Naprawdę wszystko jest uzależnione od tego, czy ma się w zespole odpowiednich ludzi i czy należycie pożytkuje się ich energię. To chyba Harvey Firestone powiedział, że ludzki rozwój to 
najważniejsze powołanie przywództwa.
– Widać, że lubi pan rządzić. – Te słowa wydostają się z moich ust bez mojej wiedzy.
– Och, sprawuję kontrolę we wszystkich dziedzinach życia, panno Steele – mówi, ale jego uśmiech pozbawiony jest wesołości. Patrzę na niego, a on odpowiada mi spojrzeniem bacznym i beznamiętnym. Serce zaczyna szybciej mi bić, a policzki znowu oblewa rumieniec. Czemu tak mnie wytrąca z równowagi? Może to kwestia jego atrakcyjności? Przeszywającego spojrzenia? Sposobu, w jaki palcem wskazującym przesuwa po dolnej wardze? Naprawdę mógłby przestać tak robić.
– Poza tym ogromną władzę człowiek zdobywa wtedy, gdy przekona samego siebie, iż urodził się po to, aby sprawować kontrolę – kontynuuje gładko.
– Uważa pan, że ma ogromną władzę? – Normalnie obsesja na punkcie sprawowania kontroli.
– Mam cztery tysiące pracowników, panno Steele. Zapewnia mi to swoiste poczucie odpowiedzialności, władzy, jeśli takie określenie bardziej pani odpowiada. Gdybym podjął decyzję, że już mnie nie interesuje branża telekomunikacyjna i sprzedałbym firmę, po mniej więcej miesiącu dwadzieścia tysięcy ludzi miałoby problem ze spłatą hipoteki.
Moje usta same się otwierają. Jego brak pokory wprawia mnie w osłupienie.
– Nie musi pan odpowiadać przed zarządem? – pytam zdegustowana.
– Jestem właścicielem mojej firmy. Nie muszę odpowiadać przed zarządem. – Unosi brew. Czerwienieję. Oczywiście wiedziałabym to, gdybym zebrała choć trochę informacji na jego temat. Ale, cholera, strasznie jest arogancki. Zmieniam taktykę.
– Inwestuje pan w produkcję przemysłową. Co jest tego powodem? – pytam. Dlaczego w jego towarzystwie czuję się taka skrępowana?
– Lubię budować różne rzeczy. Lubię wiedzieć, jak wszystko działa: na jakiej zasadzie, jak to złożyć i rozłożyć. Poza tym kocham statki. Cóż mogę powiedzieć?
– Mam wrażenie, jakby mówiło to pańskie serce, a nie logika i fakty.
Dostrzegam drgnięcie kącika jego ust. Wpatruje się we mnie bacznie.
– Możliwe. Choć niektórzy powiedzieliby, że ja nie mam serca.
– A czemu mieliby tak mówić?
– Bo dobrze mnie znają. – Wykrzywia usta w cierpkim uśmiechu.
– Czy pańscy przyjaciele powiedzieliby, że łatwo pana poznać? – I natychmiast żałuję tego pytania. Nie ma go na liście Kate. 
– Mocno bronię swojej prywatności, panno Steele. Rzadko udzielam wywiadów.
– Dlaczego więc na ten się pan zgodził?
– Ponieważ jestem dobroczyńcą waszej uczelni, no i prawdę powiedziawszy, panna Kavanagh nie pozwalała się zbyć. Bez końca wierciła dziurę w brzuchu moim ludziom z PR, a ja podziwiam tego rodzaju upór.
Wiem, jak uparta potrafi być Kate. Dlatego właśnie siedzę tutaj i kulę się pod badawczym spojrzeniem Greya, gdy tymczasem powinnam zakuwać do egzaminów.
– Inwestuje pan także w technologie rolnicze. Skąd pańskie zainteresowanie tą akurat branżą?
– Nie da się jeść pieniędzy, panno Steele, a zbyt wielu ludzi na tej planecie jest niedożywionych.
– Bardzo filantropijne podejście. Czy to właśnie jest pańską pasją? Nakarmienie biednych tego świata?
Wzrusza niezobowiązująco ramionami.
– To całkiem niezły biznes – stwierdza, choć mnie się wydaje, że nie mówi tego szczerze. Jaki to ma sens: karmienie biednych tego świata? Nie widzę w tym żadnych korzyści finansowych. Zerkam na kolejne pytanie, skonsternowana tym, co usłyszałam.
– Ma pan swoją filozofię? A jeśli tak, to jaką?
– Nie mam filozofii jako takiej. Może jedynie zasadę przewodnią, słowa Andrew Carnegiego: „Ten, kto posiądzie umiejętność władania własnym umysłem, może objąć w posiadanie wszystko inne, do czego ma słuszne prawo”. Z determinacją dążędo celu. Lubię kontrolę zarówno nad samym sobą, jak i nad tymi, którzy mnie otaczają.
– A więc chce pan obejmować rzeczy w posiadanie. – Ależ z niego „kontroler”.
– Chcę zasługiwać na to, aby je posiadać, ale owszem, tak to można ująć.
– Mówi pan jak konsument pierwszej wody.
– Bo nim jestem.
Uśmiecha się, ale uśmiech nie dociera do oczu. Po raz kolejny nie pasuje to do kogoś, kto chce nakarmić świat, nie potrafię się więc oprzeć wrażeniu, że mówimy o czymś innym, tyle że nie mam pojęcia o czym. Przełykam ślinę. Panująca w gabinecie temperatura uległa podwyższeniu, a może tylko ja tak to odczuwam. 
Chciałabym mieć już ten wywiad za sobą. Chyba zgromadziłam dość materiału dla Kate, no nie? Zerkam na kolejne pytanie.
– Został pan adoptowany. Jak dalece ukształtowało to pański charakter? – Och, to akurat pytanie osobiste. Patrzę na swego rozmówcę, mając nadzieję, że go nie uraziłam. Marszczy czoło.
– Nie jestem w stanie tego określić.
Zaintrygował mnie.
– Ile miał pan lat w momencie adopcji?
– To fakt powszechnie znany, panno Steele. – W jego głosie pobrzmiewa surowość. Ponownie oblewam się rumieńcem. Cholera. Szybko zmieniam temat.
– Dla pracy poświęca pan życie rodzinne.
– To nie jest pytanie – rzuca krótko.
– Przepraszam. – Czuję się jak zbesztane dziecko. Próbuję raz jeszcze. – Czy musi pan poświęcać dla pracy życie rodzinne?
– Mam rodzinę. Mam brata i siostrę, i kochających rodziców. Nie interesuje mnie powiększanie tej rodziny.
– Jest pan gejem, panie Grey?
Wciąga głośno powietrze, a ja kulę się z zażenowaniem. Cholera. Jak mogłam nie zastosować czegoś w rodzaju filtra, tylko od razu głośno to przeczytać? Jak mam mu powiedzieć, że ja jedynie czytam pytania? Cholerna Kate i jej ciekawość!
– Nie, Anastasio, nie jestem. – Unosi brwi, a w jego oczach pojawia się chłodny błysk. Nie wygląda na zadowolonego.
– Bardzo przepraszam. To, eee... jest tu napisane. – Po raz pierwszy wypowiedział moje imię. Szybciej bije mi serce, a policzki znowu czerwienieją. Nerwowym gestem zatykam pasmo włosów za ucho. Grey przechyla głowę.
– To nie są pani pytania?
Krew odpływa mi z twarzy. O nie.
– Eee... nie. Kate, panna Kavanagh, to ona je przygotowała.
– Pracujecie razem w gazecie studenckiej? – Cholera jasna! Nie mam nic wspólnego z tą gazetą. To zajęcie dodatkowe Kate, nie moje. Twarz mi płonie.
– Nie. To moja współlokatorka.
W zamyśleniu gładzi się po brodzie, przyglądając mi się uważnie.
– Zaoferowała się pani, że przeprowadzi ten wywiad? – pyta niebezpiecznie cichym głosem.
Chwileczkę, kto ma komu zadawać pytania? Jego spojrzenie przewierca mnie na wylot, a ja zmuszona jestem powiedzieć prawdę.
– Zostałam oddelegowana. Kate jest chora – mówię przepraszająco.
– To wiele wyjaśnia.
Rozlega się pukanie do drzwi i do gabinetu wsuwa głowę Blondynka Numer Dwa.
– Panie Grey, przepraszam, że przeszkadzam, ale za dwie minuty ma pan kolejne spotkanie.
– Jeszcze nie skończyliśmy, Andreo. Odwołaj, proszę, to spotkanie.
Andrea waha się, wpatrując się w niego. Sprawia wrażenie zagubionej. Grey odwraca powoli głowę w jej stronę i unosi brwi. Kobieta oblewa się pąsowym rumieńcem. Uff, nie tylko ja tak mam.
– Oczywiście, panie Grey – bąka, po czym zamyka za sobą drzwi.
Mój rozmówca marszczy brwi, a następnie skupia uwagę z powrotem na mnie.
– Na czym skończyliśmy, panno Steele?
Och, a więc wracamy do „panny Steele”.
– Ja naprawdę nie chcę w niczym panu przeszkadzać.
– Chciałbym dowiedzieć się czegoś na pani temat. Dla wyrównania rachunków. – W jego szarych oczach błyszczy ciekawość. Kurde i jeszcze raz kurde. Po co mu to? Opiera łokcie na poręczach fotela, a palce krzyżuje na wysokości ust. Jego usta są bardzo... rozpraszające. Przełykam ślinę.
– Niewiele tego jest – mówię, rumieniąc się po raz enty.
– Co ma pani w planach po ukończeniu studiów?
Wzruszam ramionami, zakłopotana jego zainteresowaniem. Jechać do Seattle z Kate, znaleźć pracę. Tak naprawdę nie wybiegam zbytnio myślami w przyszłość.
– Jeszcze nie poczyniłam planów, panie Grey. Na razie muszę zdać egzaminy końcowe. – Do których powinnam się teraz przygotowywać, a nie siedzieć w tym okazałym, eleganckim, sterylnym gabinecie, kuląc się pod twoim badawczym spojrzeniem.
– Mamy tutaj doskonały program dla stażystów – mówi cicho. Unoszę z zaskoczeniem brwi. Proponuje mi pracę?
– Och. Będę to miała na uwadze – dukam skonfundowana. – Choć nie jestem pewna, czybym tutaj pasowała. – O nie. Znowu myślę na głos.
– Dlaczego tak pani uważa? – Zaintrygowany przechyla głowę na bok, a przez jego twarz przemyka coś na kształt uśmiechu.
– To chyba oczywiste. – Jestem niezgrabna, mało elegancka i nie mam włosów w kolorze blond.
– Dla mnie nie.
Już się nie uśmiecha i nagle czuję skurcz jakichś dziwnych mięśni w brzuchu. Pochylam głowę i niewidzącym wzrokiem wpatruję się w zaplecione palce. Co się dzieje? Muszę stąd wyjść, natychmiast. Wyciągam rękę po dyktafon.
– Może oprowadzić panią? – pyta.
– Jestem pewna, że ma pan zbyt wiele zajęć, panie Grey, a mnie czeka długa droga.
– Wraca pani do Vancouver? – W jego głosie słychać zaskoczenie, a nawet niepokój. Zerka w stronę okna. Zdążyło się rozpadać. – Cóż, proszę zachować ostrożność. – Ton ma surowy, autorytarny. Czemu miałoby go to obchodzić? – Otrzymała pani wszystko, co trzeba? – dodaje.
– Tak, proszę pana – odpowiadam, wrzucając dyktafon do torby. On mruży oczy z namysłem. – Dziękuję za rozmowę, panie Grey.
– Cała przyjemność po mojej stronie. – Jak zawsze uprzejmy. Gdy wstaję, on także podnosi się z fotela i wyciąga rękę.
– Do zobaczenia, panno Steele. – I brzmi to jak wyzwanie albo groźba, nie mam pewności. Marszczę brwi. Do zobaczenia? Ponownie ujmuję jego dłoń, zdumiona tym, że nadal przeskakują między nami te dziwne iskry. To pewnie nerwy.
– Panie Grey. – Kiwam głową.
Sprężystym krokiem podchodzi do drzwi i otwiera jena oścież.
– Chcę dopilnować, aby nic się pani nie stało, panno Steele. – Uśmiecha się lekko. To oczywiste, że czyni aluzję do mojego mało eleganckiego wkroczenia do gabinetu. Oblewam się rumieńcem.
– Jest pan bardzo uprzejmy, panie Grey – warczę, a jego uśmiech staje się szerszy. Fajnie, że uważasz mnie za zabawną, wściekam się w duchu, wychodząc do holu. Ku memu zaskoczeniu sam też wychodzi. Andrea i Olivia unoszą głowy znad biurek, równie zdziwione.
– Miała pani jakiś płaszcz?
– Tak. – Olivia zrywa się z krzesła i przynosi moje palto, które przechwytuje Grey. Przytrzymuje je dla mnie, a ja wsuwam z zażenowaniem ręce w rękawy. Na chwilę kładzie dłonie na moich ramionach. Wciągam gwałtownie powietrze. Jeśli zauważa moją reakcję, nic nie daje po sobie poznać. Długim palcem wskazującym wciska guzik przywołujący windę i stoimy, czekając – ja skrępowana, on obojętnie opanowany. Drzwi rozsuwają się i wchodzę natychmiast do kabiny, desperacko pragnąc stąd uciec. Naprawdę muszę wydostać się z tego miejsca. Kiedy odwracam się, widzę, że Grey opiera się jedną ręką o ścianę przy windzie. Naprawdę jest bardzo, ale to bardzo przystojny. Mocno mnie to rozprasza. Przewierca mnie swymi szarymi oczami.
– Anastasio – mówi tytułem pożegnania.
– Christianie – odpowiadam. I litościwie zasuwają się drzwi.